Archiwa tagu: negowanie różnic

On wyjechał i wrócił jakiś inny…

Wzajemna miłość z facetem z Turcji, Pakistanu albo kraju arabskiego, jego krótki wyjazd do rodziców, a po powrocie – dramat.

wrocil banner

Ten rodzaj dramatycznych historii zaczyna się zazwyczaj podobnie.

Akcja może się rozgrywać zarówno w Polsce, jak i gdziekolwiek w Europie.

Ona – Polka, samodzielna, pracująca, stojąca na własnych nogach, niezależna już od rodziców kobieta. Zdarza się, że ma byłego męża albo dziecko. Świadoma zagrożeń, które powodują tzw. „wizowcy”, świadoma istnienia islamofobii, świadoma również tego, że nie wszyscy „obcy” są źli.

On – przystojny młodo wyglądający facet z Turcji, Tunezji, Algerii, Pakistanu albo innego kraju muzułmańskiego. Inteligentny, wykształcony, uczciwy, czuły, ciepły, romantyczny i na zabój zakochany od pierwszego spotkania. W jej odczuciu bardzo rodzinny, nie bardzo religijny. Uwielbia jej małych bratanków, dba o kontakt z jej rodzeństwem, nalega na oficjalne przedstawienie jej rodzicom, a może nawet już ich poznał. Nie jada wieprzowiny ani nie pije alkoholu, ale wcale nie wygląda na fanatyka i nie modli się w jej obecności. Dużo podróżuje. Zna języki.

Omar Borkan al Gala w zimowej czapce z futrem
Może wyglądać na przykład jak Omar Borkan al Gala – aktor i fotograf pochodzenia irakijskiego. Znany na całym świecie jako Dubajczyk deportowany w 2013 r. z Arabii Saudyjskiej za to, że jest zbyt atrakcyjny dla kobiet i przez to stanowi zagrożenie dla moralności. Ta historia przyniosła mu majątek i ogromną popularność. Podobno później przyznał się do tego, że trochę upiększył przebieg wydarzeń. Wydalono go z prywatnej imprezy, na której zachował się niestosownie, natomiast o deportacji nigdy nie bylo mowy. Źródło

Po kilku miesiącach znajomości ona gotowa jest bronić go jak lwica małe i mordować każdego, kto rzuci lekceważący komentarz odnośnie jego narodowości. To jest taki sam człowiek jak każdy Polak, wara ze stereotypami i uprzedzeniami! Wszyscy ludzie są z tej samej gliny ulepieni, on po prostu ma ciemniejszą karnację. I tyle.

Idealny związek

On podkreśla, że ma porządek w dokumentach i legalnie pracuje, że nie poluje na wizę. Że pochodzi z dobrej rodziny, że jego ojciec i stryjowie prowadzą własne firmy albo zajmują ciekawie brzmiące posady. Że chce być postrzegany przez jej otoczenie jako zwykły człowiek. Kupuje prezenty, pomaga z przeprowadzkami Jej koleżankom, jeździ na obiady niedzielne do jej babci.

Rozmawiają po angielsku, albo nawet po polsku. Czasem zagadnie o jego rodzine, ale on opowiada zdawkowo więc szybko przestaje się tym tematem interesować. Rozmawiają o sprawach codziennych, o podróżach, wspólnych planach, o pracy, o zainteresowaniach, dużo rozmawiają o Polsce i prawie nigdy o jego kraju. Dla niej to inna planeta (chyba że była tam na wakacjach), na którą i tak się nie wyprowadzi, a on zdaje się być bardziej zainteresowany tym co się dzieje tu i teraz.

Szybko, prawie błyskawicznie w ich relacji zakwita namiętność, pojawia się intymność. Ona jest zauroczona, on też. Często dla niej gotuje. Jeżeli zamieszkali już razem, nie brzydzi się sprzątaniem ani zmywaniem. Idealny związek! Tak mija kilka miesięcy, a może i rok, a nawet półtora.

Aż nadchodzi ten moment.

Uwertura dramatu

Oznajmia, że musi na parę tygodni polecieć „do siebie”. Ktoś z rodziny zachorował, trzeba coś załatwić albo po prostu dawno nie widział rodziców i się stęsknił. Normalne ludzkie sprawy! Bywa i tak, że planowany wyjazd jest logiczną konsekwencją… przyjętych oświadczyn. Zaproponował małżeństwo, ona się zgodziła i teraz trzeba przekazać radosną nowinę jego rodzicom. Otwarcie mówi, że na synową-katoliczkę mogą zareagować różnie więc woli najpierw pojechać sam by nie narażać ukochanej na wątpliwej przyjemności niespodzianki.

A więc zapakowane walizki z prezentami pojechały już do luku bagażowego, ostatni namiętny uścisk… Ona uspokaja siebie, że przecież nic strasznego się nie dzieje, są dorosłymi ludźmi, to tylko krótki wyjazd, minie jak z bicza strzelił i będą znów razem.

Kobieta stoi na lotnisku i patrzy na samoloty, na jednym z których do siebie poleci jej narzeczony z Turcji
To tylko parę tygodni, ale i ten czas trzeba jakoś przeżyć… Źródło

Podczas jego nieobecności utrzymują rzecz jasna kontakt, czatują ze sobą. Po napełnionym emocjami „realu” te wirtualne rozmowy wydają się suche, nijakie, nieprawdziwe, ale lepsze to niż nic. Czasem milknie na parę dni, potem solennie przeprasza: wyjeżdżał, nie miał dostępu do internetu… Nieraz ona wyczuwa z jego wiadomości, że jest na coś zły, wręcz do ostateczności rozsierdzony. Jej pytania „Co się stało?” strasznie go irytują. A ona dopiero teraz zaczyna tak na poważnie zdawać sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy: on naprawdę ma jakiś swój świat pełen ludzi, o których ona nigdy nie słyszała, i problemów, których ona nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić.

Nie opowiada czym się zajmuje, woli pytać o nią: co robi, gdzie jest, z kim się spotykała dzisiaj? Na pewno z nikim nie umawiała się na randkę?.. Niespodziewanie zabrania jej zakładania tej krótkiej spódniczki i tamtych obcisłych jeansów. Ona nie wie jak reagować, przecież nigdy wcześnie podobnych tekstów z jego ust nie słyszała i w koszmarnym śnie nie mogło jej się przyśnić, że kiedyś usłyszy. Żali się koleżance, ta mówi:

– A czego chciałaś?! Założy na Ciebie czador, zobaczysz.

Co drugi dzień pyta go:

– No jak, powiedziałeś o nas rodzicom? Co oni na to?

W odpowiedzi słyszy:

– It’s OK, no problem darling. Don’t worry.

W końcu wraca. A ona nie wie co o tym wszystkim myśleć.

I wszystko się posypało…

Jest bardzo daleki emocjonalnie, jakiś oschły. Unika „poważnej” rozmowy. Na pytania w dalszym ciągu nie odpowiada i szybko ucieka. Że kocha – nie mówi…

Ale nie zrywa tej więzi, nie kończy tego związku! Nadal przyjeżdża, przytula (ale to nie jest to!), całuje (ale to nie jest to!), nawet… I to też już nie jest to!!! Robi awantury nie wiadomo o co. Wymyka z rąk. Przyciśnięty do muru wydusza z siebie, że już nie wie czy ją kocha, potem się irytuje i każe dać mu spokój. Potem znów przyjeżdża i przytula (ale nie tak!). I tak w koło Macieju.

Dziewczyna smutnie siedzi z komórką i czeka, kiedy do niej napisze narzeczony z Pakistanu
Komórka w ręku i mętlik w głowie. Źródło

Jest wyczerpana. Nic nie rozumie. Nie może jeść, nie może spać, nie może pracować, nie może studiować. W głowie ma kłębek myśli, z których cztery pulsują niemym krzykiem:

Co zrobiłam źle?!

Co się TAM stało?!

Co mam teraz robić?!

A może to żonaty „wizowiec”, a ja idiotka dałam się nabrać?

Postaram się odpowiedzieć na te pytania.

Co zrobiłam źle?!

O czym ona myśli w pierwszej kolejności? O swoich czynach i słowach. Usiłując zrozumieć tę sytuację, robi przegląd swojego życia dzień po dniu od chwili, kiedy on w niego wkroczył pewnym męskim krokiem. Może ten żart był nieudany? A może tutaj go obraziłam? A tego dnia się spóźniłam? A tego wieczora coś powiedziałam o muzułmanach, może się obraził?…

Ale zamiast czynów i słów należy poddać gruntownej rewizji własną wiedzę i postawy. Zastanowić się:

  • Czy rzeczywiście widziałam w nim Turka, Tunezyjczyka, Algierczyka, Pakistańczyka?.. Co to dla mnie oznaczało? Czy nazwa jego narodowości była dla mnie jedynie hasłem, nie zawsze wygodnym? Czy była jednak napełniona treścią? Jaka to była treść? Obiegowe opinie i stereotypy? Czy wiedza o rzeczywistości, z której pochodzi?
  • Jak to się stało, że po miesiącach tak intensywnego kontaktu właściwie nie wiem czym on żyje i co mogło go spotkać na ojczyźnie?
Chłopak w koszulce z flagą Pakistanu wymachuje flagą Pakistanu
Jeżeli ktoś nie krzyczy na każdym kroku o swoim kraju, to wcale nie oznacza, że nie jest jego obywatelem i wychowankiem. Źródło
  • Czy dałam sobie trud zainteresować się jego krajem? Nie polityką, nawet nie historią (choć to też jest bardzo ważne), tylko społeczeństwem z którego pochodzi? Czy wypytywałam go o jego wartości? O tabu, których przestrzeganie nakazuje mu jego kultura? O najgorsze i najlepsze wspomnienia z dzieciństwa? O to, co lubią i jak żyją jego najbliżsi? Czego chcą dla niego rodzice, jak widzą jego przyszłość? Czy on się z nimi w tym zgadza?
  • Czy przyszło mi do głowy, że do jego wyjazdu do domu można było się właściwie przygotować? O tym jak to zrobić, będzie osobny post.

Reasumując. Najczęściej odpowiedź na pytanie „Co zrobiłam źle?” brzmi:

  • wypierała to, że on jest „prawdziwym” obcokrajowcem,
  • nie zainteresowała się kulturą jego kraju pochodzenia i nie dowiedziała się o niej (a zatem również i o nim i o rodzinie) wielu ważnych rzeczy
  • i

  • nie przygotowała grunt do tego, by rodzina zobaczyła w niej godną partnerkę dla swojego syna, wnuka i bratanka.

Co się tam stało?!

Dywagacje na ten temat raczej nikomu nie pomogą. Można starać się zgadnąć, ale i tak tylko on zna prawdziwą odpowiedź. Od zgadywania zaś może szlag trafić. Warto jednak mieć na uwadze kilka czynników, które w opisanej sytuacji z dużym prawdopodobieństwem wywarły wpływ na rozwój wydarzeń.

Nie mówimy o uchodźcy albo emigrancie zarobkowym pracującym za grosze na utrzymanie olbrzymej rodziny. Mówimy o dobrze wykształconym młodym mężczyźnie z kraju arabskiego, Iranu, Turcji albo Pakistanu, który mówi o sobie, że pochodzi z dość zamożnego „dobrego domu”, który umie się zachować i który nie potrzebuje europejskiej żony by rozwiązywać swoje problemy pobytowe, gdyż ma pracę.

„Dobry dom” w kręgu kultury muzułmańskiej (w bardzo szerokim znaczeniu) to dom „z zasadami”. Według tych zasad syn powinien „się zachować”, czyli przestrzegać zasad muzułmańskiej skromności. Wiadomo, że młodzieńcy wyrywają się spod opieki pilnującej matki i surowo wychowującego ojca i pragną używać wolności na wszelkie możliwe sposoby. Tak się dzieje ze wszystkimi dorosłymi synami we wszystkich częściach świata. Ktoś może sobie używać życia, a ktoś może naprawdę się po uszy zakochać w europejskiej dziewczynie, chrześcijance albo ateistce, nie patrząc na status majątkowy i społeczny jej rodziny, nawet nie zwracając uwagi na to czy jest dziewicą, rozwódką czy samotną matką.

Ale na to wszystko ze stuprocentową pewnością zwróci uwagę jego mama, jego ciocie, jego siostry i kuzynki. Wszystko przeanalizują a potem przekażą w odpowiedni sposób informację jego tacie. Zasady dobrego arabskiego, irańskiego, tureckiego i pakistańskiego domu mówią, że synowa powinna być „ze swoich”, ze znanego i dobrego domu, o zbliżonym statusie społecznym i majątkowym, o krewnych z którymi łatwo będzie się dogadać. Wypadałoby też, żeby była – albo została – muzułmanką. Żeby wniosła do rodziny koneksje, nowe możliwości rozwoju społecznego dla członków rodziny, żeby przyprowadziła ze sobą tłum szwagrów i szwagierek do wyswatania. Żeby się ceniła, żeby kazała zapłacić za siebie gruby mahr?

A czego się spodziewać po Europejkach?.. Które jeszcze na domiar złego dopuszczają do siebie ich syna bez sformalizowania relacji? Bez ślubu? Które syn dostaje za darmo?

Jednym słowem, wiadomość syna o namiętnym romansie albo nawet o narzeczeństwie nie musi wywołać oklasków ze strony rodziny.

Nietrudno się domyślić w jakim potrzasku znajdzie się facet po powrocie do Europy.

Co mam teraz robić?!

1. To co się dzieje, niezależnie od przyczyn, to ostry kryzys związku. Właśnie w tych kategoriach warto tłumaczyć sobię sytuację. Nie „zdrada!”, nie „oszustswo!”, nie „krzywda”, nie „absolutna klęska”, tylko po prostu kryzys związku. Tak – niespodziewany. Tak – bolesny. Zdarza się. Wszystkim! I bardzo dużo ludzi z tego wychodzi obronną ręką.

2. W kryzysach związku może się okazać pomocna wizyta u terapeuty par, więc warto rozważyć tę możliwość. Najlepiej, jeżeli terapeuta ma duże doświadczenie pracy z muzułmanami i parami katolicko-muzułmańskimi.

3. Przede wszystkim trzeba nawiązać zerwany z jakiegoś powodu kontakt emocjonalny. Dopiero po tym przyjdzie czas na poważne rozmowy, pytania „Dlaczego?” i podejmowanie decyzji. Warto więc podjąć kroki by obniżyć poziom napięcia emocjonalnego. Zarówno u siebie, jak u niego.

Para mieszana siedzi i rozmawia przy kawie
Spokojna, życzliwa rozmowa to pierwszy krok do normalizacji sytuacji, niezależnie od tego, w jaką stronę wydarzenia się potoczą. Źródło

4. Nie ścigać, nie gonić, nie wylewać na niego żal, nie obrażać go podejrzeniami i oskarżeniami. Nie nakręcać ani własnych, ani jego emocji tylko pozwolić im opaść.

5. Dać mu trochę czasu i przestrzeni by ochłonąć po powrocie i zebrać myśli.

6. W międzyczasie dowiedzieć się jak najwięcej o tym jak żyją i myślą, odbierają świat ludzie w jego kraju pochodzenia. Poszukać książek, blogów i tematycznych forów. Pomocą może służyć gromadzona przeze mnie Biblioteka Międzykulturowa.

7. Dołączyć do facebook’owych grup Polek żyjących w danym kraju i pytać, pytać, pytać o szczegóły codziennego życia. Jakie zasady obowiązują w rodzinie? Jak wyglądają relacje z teściami? Jak sobie radzą z humorami partnerów? Co stoi za tymi humorami?

8. Opisując swoją sytuację na forum albo w grupie internetowej trzeba być przygotowaną na falę negatywnych komentarzy pod jego adresem i destrukcyjnych rad w rodzaju „rzucaj go natychmiast”. Warto pamiętać: interesuje mnie informacja, nie opinie.

9. Odpowiedzieć sobie na jedno bardzo ważne pytanie: czy chcę by jego kraj stał się również moim krajem? Przecież jeżeli będę w związku z na przykład Algierczykiem, Algeria wejdzie w moje życie na zawsze. Czy jestem na to gotowa? Czy tego rzeczywiście chcę? Czy mogę przymierzyć na siebie to co się dowiaduję o relacjach w rodzinie? Mogłabym w podobny tryb wejść by być z nim? Przecież nawet jeżeli ich ewentualne małżeństwo zakorzeni się w Europie, jakieś echo zasad życia rodzinnego z jego kraju zamieszka w jej polsko-niepolskim domu.

A może to żonaty „wizowiec”, a ja idiotka dałam się nabrać?

Może. Z tym że warto pamiętać: mówimy o legalnie pracującym facecie z rodziny, która nie boryka się ze skrajną nędzą i ma pewne zasady honoru. O facecie z którym się jednak spędziło trochę czasu. O facecie, który przez ten czas dał się poznać jako całkiem przyzwoity człowiek.

Nogi mężczyzny i nogi kobiety idą obok
Jak człowiek z człowiekiem. Źródło

Często spotykam się z tym, że dziwne i niejednoznczne zachowania ukochanych z krajów muzułmańskich automatycznie przypisuje się „złej woli”. Że kombinuje by dostać obywatelstwo, że chce się zabawić, okłamać, okraść. Owszem, zdarza się niestety, że takie wnioskowanie jest jak najbardziej słuszne.

Niemniej islamofobia i strach przed wykorzystaniem przez „wizowca” potrafi naprawdę wiele zdziałać również w raczej niewinnych sytuacjach. Jest to wręcz niesamowite, jak w oczach zakochanej i obrażonej kobiety piękny Książę z bajki w jedną chwilę potrafi zamienić się w nieuczciwego drania, w przestępce o zimnej krwi.

Lepiej jednak zabezpieczyć się – tak na wszelki wypadek – przed nieprzemyślonymi wydatkami, podpisami w dokumentach i wyjazdami, a potem dać mu szansę się wypowiedzieć i być usłyszanym. Może to wcale nie żonaty wizowiec, a po prostu szczerze zakochany facet, który zagubił się pomiędzy Wschodem a Zachodem.

Gra o mop

Kłótnie o porządek w domu w związku mieszanym mają swoją specyfikę

lubov i shvanra banner1

Historia z życia wzięta.

Siedzisz w domu z małymi dziećmi. Sprzątasz, gotujesz, zmywasz, rozkładasz zabawki po szafkach. Sprzątasz, gotujesz, zmywasz, rozkładasz zabawki po szafkach. Sprzątasz, gotujesz… Mąż zdezerterował do pracy, bąki zbija gdy Ty nie wiesz, w co ręce włożyć. Kaszkę ze ściany zedrzeć, pociętą firankę zmieść, nożyczki schować, misia wyciągnąć z odkurzacza, do garnka wlać, z nocnika wylać (kolejności nie pomylić). I tak do wieczora. A gdy zapadnie zmrok… .

Otwierają się drzwi i wchodzi mąż. Mknie jak w amoku do lodówki, otwiera ją z impetem i zajadle czegoś szuka. W końcu jest! Gdzieś przywalona serkami homogenizowanymi, kocim żarciem, trzytygodniową zupą i schabowymi od teściowej leży samotna puszka piwa. Ruchem pełnym gracji, jakiej nie pamiętasz od czasów gdy jeszcze chodziliście do parku za rączkę, otwiera ją, robi krok do przodu… i stanąwszy na policyjny radiowóz w skali 1:43, ląduje razem z piwem na podłodze.

Prastary słowiański okrzyk bojowy, który w tym kraju rozpoczynał każde starcie od Cedynii przez Grunwald do zdobycia Monte Cassino, przeszywa mury mieszkania waszego oraz czworga innych sąsiadów. Póki jeszcze stoisz jak słup ze szmatą w ręku, do kuchni jak w wierszu Mickiewicza wbiega wasza dziatwa z okrzykiem „Tato, ach, Tato nasz jedzie!”.

Mąż jednak nie pyta „… czy tęskniłyście do Tata?”, lecz na oczach całej waszej czwórki rozpoczyna dobrze Ci znaną litanię:

– Wszędzie burdel! Jak w chlewie! Cały dzień w domu, a burdel większy niż gdy wychodziłem! No ile można! Tak trudno ruszyć cztery litery i chociaż gary ze stołu sprzątnąć, kiedy ja na rodzinę zarabiam!?

Jeżeli byłaś granatem, to mąż właśnie wyciągnął zawleczkę. Szmata z plaskiem ląduje na podłodze, nocnik na ścianie, zupa na suficie.

– A co, ja sprzątaczka jakaś jestem?!

Dalsza opowieść jest chyba zbędna. Domowe ognisko eksploduje. Jednak najciekawsze jest to, że ów scenariusz będzie aktualny nie tylko w Radomiu, z mężem Januszem w roli głównej, lecz również w Paryżu, Berlinie, Stambule albo gdziekolwiek indziej na świecie. Męski okrzyk bojowy może brzmieć w różnych językach i żeby przebrzmiał, rozlane piwo w gruncie rzeczy nawet nie jest konieczne.

Zmęczona ciężarna kobieta siedzi w kuchni w strasznym bałaganie, wokół rozrabiają pięcioro dzieci
W oczekiwaniu na męża:) (c)HeathRobbins

Kurz na półkach, śmieci na podłodze i kilka nieumytych kubków są w stanie zamienić w piekło związek zarówno z rodakiem, jak i z cudzoziemcem. Szukając ratunku i otuchy na emigranckim forum dla kobiet i obgadując mężów wszystkich istniejących narodowości, latwo dojść do następujących wniosków:

a) wszyscy faceci są tacy sami

b) sprzątenie to problem ponadnarodowy

c) czynnik kulturowy nie ma w tzw. „kwestiach bytowych” nic do gadania.

Niby oczywiste, prawda? A mimo wszystko socjologowie, antropolodzy kultury, psychologowie i nawet językoznawcy kręcą głową i mówią: „Oj, gdyby to było takie proste…” I przyznaję bez bicia, że się z nimi wszystkimi zgadzam. Ponieważ po pierwsze – w związku mieszanym działają swoje specyficzne mechanizmy, a po drugie – sprzątanie oznacza co innego w różnych zakątkach świata.

Co kraj to bałagan

Czystość i brud to kategorie kulturowe. Nie ma jednego, wspólnego dla całego świata, wyobrażenia o tym, co jest czyste, a co brudne.

W Pakistanie śmieciarzowi, który odbiera śmieci bezpośrednio z mieszkania, nikt nie poda ręki, nawet w podziękowaniu za – bądź co bądź – oczyszczenie własnego domu. Jeżeli śmieciarz poprosi o szklankę wody, dadzą mu najgorszą, pękniętą, która jest trzymana na takie właśnie okazje i której nikt z domowników nigdy więcej nie tknie. Bo się będzie brzydził brudem, z którym śmieciarz ma do czynienia na co dzień. Ale już śmietnik w przestrzeni publicznej nie jest brudem, więc nie budzi takich emocji i w zasadzie nikomu nie przeszkadza.

Śmieciarz w Karachi
Śmieciarz w Karachi, Źródło

Natomiast w Niemczech jest zupełnie odwrotnie. Chodniki myje się wodą – wcale nie tanią, – ale dostojna głowa rodziny własnoręcznie segreguje odpady w swoim domostwie i nie czuje żadnego wstrętu do śmieciarza ani szambiarza. Może nawet uścisnąć mu rękę – po zdjęciu rękawic roboczych, rzecz jasna.

Tak Niemcy, jak Pakistańczycy mają prawo uważać siebie nawzajem za brudasów. No przecież i jedni i drudzy kontaktują się z brudem i wcale im to nie przeszkadza! Brrrr….

Przykłady można mnożyć.

W Szwecji nie do pomyślenia jest chodzenie po domu w butach, nawet jeżeli jest się honorowym gościem imprezy, tymczasem w Polsce „ulicznego” brudu na podłodze tak bardzo się nie boimy. Z drugiej strony, niejeden Niemiec spokojnie podniesie i zje drożdżówkę, którą przypadkowo upuścił na chodnik. W Polsce jest raczej nie do pomyślenia, wszyscy od małego są uczeni, że nie wolno jeść z ziemi, bo jest brudna.

W Rosji przykłada się dużą wagę do mycia rąk po przyjściu do domu, potem po głaskaniu kota, a potem przed jedzeniem. W Polsce podchodzi się do tej kwestii nieco bardziej na luzie, a we Francji w ogóle nikt sobie za bardzo głowy nie zawraca regularnym myciem rąk. Francuzom najwyraźniej taki brud nie przeszkadza.

Jacy ludzie żyją w brudzie?

Szorujemy i pucujemy siebie oraz przestrzeń dookoła nas, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, że nie zawsze nasze czynności mają racjonalne uzasadnienie. Dlaczego robimy generalne porządki właśnie przed świętami, nawet jeżeli nie zapraszamy do siebie gości, tylko sami wybieramy się w odwiedziny? Dlaczego w Zaduszki nie można pojechać na cmentarz brudnym samochodem? Przecież ci, kogo odwiedzamy, tego poświęcenia chyba i tak nie docenią. Po co stosujemy różne zabiegi i diety „oczyszczające” nasz organizm z tajemniczych toksyn, i to jeszcze często przed jakimiś ważnymi wydarzeniami? Z kolei w Rosji wiele osób koniecznie musi umyć ręce po wyjściu z cmentarza, a w Japonii bierze się przysznic, by wejść do wanny…

Rytualna oblucja w rzece Ganges w Hardiwarze w Indiach, rok dwa tysiące czternaście
Rytualna oblucja w rzece Ganges (Haridwar, Indie, 2014), Źródło

Granica pomiędzy racjonalnym, a rytualnym oczyszczaniem (się) jest bardzo płynna. Myjąc się albo sprzątając usiłujemy oddzielić siebie od brudu – zarówno tego rzeczywistego, np. błota na butach, jak i symbolicznego, np. „brudu ulicznego”.

Naszą niechęć do brudu odzwierciedla nawet język: „brudne interesy”, „nieczyste sumienie”, „nieczyste zagranie”, „wyciągać brudy”, „oczyścić atmosferę”… A kogo wyzywamy od świń? Nie tylko niechlujnego osobnika, lecz również kogoś, kto „wyrządza innym krzywdę albo zachowuje się nieprzyzwoicie”, jak podpowiada mi słownik języka polskiego. W języku angielskim z brudem kojarzy się zdrada, natomiast w arabskim – hańba.

Brud jest czymś złym, niebezpiecznym i niemoralnym. Brudu się boimy i bronimy się przed nim na wszelkie możliwe sposoby. Burzymy się, kiedy coś co należy do tej kategorii symbolicznej, wdziera się do naszego życia. I właśnie dlatego śmiejemy się nad żartobliwymi powiedzonkami w stylu „Częste mycie skraca życie”. Śmiejemy się z paradoksu!

Obcy z odkurzaczem

Czym zatem jest sprzątanie? Filozoficznie rzecz biorąc jest to zmiana stanu otaczającej nas przestrzeni. Chaos i groźny bezład przekształcamy w porządek, który daje poczucie bezpieczeństwa. A ponieważ stan wyjściowy i stan końcowy są względne, proces sprzątania również jest względny. Brud w znaczeniu symbolicznym to nieuporządkowanie, brak wyraźnej i zrozumiałej dla nas struktury, w której wszystko jest na swoim miejscu. Usuwanie brudu zaś jest egzystencjalnym aktem przywracania porządku, nadawania struktury, czynienia świata zdatnym do życia (Zainteresowanym tym tematem polecam książkę sławnej Mary Douglas o kulturowym wymiarze brudu). Natomiast techniczne szczegóły realizacji tego aktu, to już odrębne zagadnienie. Co kraj to obyczaj. Można podłogę przecierać wilgotną szmatką, a można myć ze szlaufa.

Z uporządkowaniem wiąże się też inny problem. A mianowicie – dzielimy ludzi na „Swoich” i „Obcych”. Ktoś w większym stopniu, ktoś w mniejszym, a ktoś wcale (choć są to pojedyncze przypadki o wartości kolekcjonerskiej dla antropologów). I niestety ci „Obcy” w naszej głowie zawsze są na przegranej pozycji. Między innymi, są brudni, śmierdzący i niedomyci. Jednym słowem, ciągle coś z nimi jest nie tak.

Człowiek przebrany za "Obcego" z filmu "Obcy" odkurza podłogę w sklepie
Mniej więcej tak to wygląda w niektórych przypadkach:) Źródło

Kiedy sprzątamy, usiłujemy przywrócić zaburzoną strukturę – i nie zapominajmy, że jest to nasza struktura. Swoja! Zabrudzona stała się obca, co sprawiło, że od razu poczuliśmy się niepewnie. A jeżeli za całe to wyświechtanie należy podziękować cudzoziemcowi – „Obcemu” – to próby wyperswadowania mu sprzątania po sobie urastają do rangi konfliktu międzynarodowego wartego przedyskutowania przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. To już nie jest zwykła prośba. To jest protest przeciwko panoszeniu się „Obcego” w naszej przestrzeni, to jest nasza próba podporządkowania sobie tego „Obcego”, próba oswojenia, ujażmienia i uwięzienia go.

A w prozie życia…

Wróćmy jednak do kuchni, w której zostawiliśmy:

a) rozwścieczonego męża

b) rozlane piwo – opcjonalnie

c) szmatę na podłodze

d) zawartość nocnika na ścianie

e) zupę na suficie.

Jak pamiętamy, mąż zaczął swoją wypowiedź od okrzyku bojowego, nie zaś od „Śmiem przypuszczać, iż moja białogłowa zachwiała podstawy mojej wizji świata, wtargnęła swoją obcością w moją uporządkowaną przestrzeń, nadwerężywszy tym samym moje do niej zaufanie, i wzbudziła tym samym mój egzystencjalny niepokój. A niech się wezmę sfrustruję i na nią powydzieram!”

Mężczyzna i kobieta kłócą się przy kuchennym zlewie
„Gdzie leziesz ze swoją obcością w moją uporządkowaną przestrzeń?!” Źródło

Chylę czoła przed tym małżonkiem, który jest w stanie się zdobyć na podobną autorefleksję. Ale co się dzieje z pozostałymi? Oni również odczuwają w podobnej sytuacji pewien bliżej nieokreślony, trudny do uchwycenia i sformułowania niepokój. Odczuwają, lecz nie mogą go zdefiniować. Podkreślam, że jest to niepokój związany z samym faktem tego, że w jego niemieckiej, francuskiej, japońskiej, rosyjskiej (niewłaściwe skreślić) przestrzeni pojawił się jakiś rozdźwięk, i że ten dysonans spowodował „Obcy” – w tym wypadku ukochana żona.

Na ten specyficzny niepokój, nakładają się inne, niezależne już od narodowości partnera czynniki podsycające irytację:

– zmęczenie (facet pracował przez cały dzień, można go po ludzku zrozumieć)

– wyniesione z domu rodziców wyobrażenia o tym, jak w ogóle powinna wyglądać troska żony o męża

– ukryte gdzieś głęboko w mózgu ciągi skojarzeń typu: nie pozmywała =>  nie chce dbać o nasz wspólny dom =>  ma mnie gdzieś =>  nie kocha mnie! Zresztą, poznawcze mechanizmy konfliktów małżeńskich to osobna historia, jeszcze o tym napiszę.

Voilà!

Plan sprzątania

Klasyczny problem nieumytej podłogi u pary, siedzącej okrakiem w dwóch kulturach, staje się głębszy o kilka wymiarów i nabiera nowych perspektyw. Typowe rozwiązania proponowane przez typowych doradców (mama, teściowa czy koleżanka z placu zabaw) mogą okazać się nie tylko niewystarczające, ale paradoksalnie wręcz zaogniać konflikt.

Choć wcześniej rozpisałam się nieco na temat filozofii sprzątania, w naszym codziennym życiu przeważa jednak jego aspekt bytowy. Zakurzyło się, przetarło się – znów błyszczy! Zabrudziło się, umyło się – znów jest czysto! Jeżeli kłótnie o porządek nie przeradzają się w codzienne „porządne awantury” okraszone burzą emocji charakterystyczną dla brazylijskiego serialu, wystarczy wrzucić na luz, spróbować przestać brać to tak do siebie i… będzie dobrze!

Para przytula się w zdemolowanej kuchni
Bardzo motywujący obrazek:) Źródło

Gorzej, jeżeli pretensje męża są dla Ciebie dziwaczne, niezrozumiałe lub silnie nacechowane szowinizmem. Wtedy konieczne jest szersze ujęcie problemu. Choć pojęcia porządku i bałaganu są względne, mąż przecież domaga się czystości właśnie w jego jej wyobrażeniu. W mieszanym małżeństwie to, co brudne dla męża nie zawsze jest brudne dla żony, i odwrotnie.

Mało tego, pojęcie czystości może się także dodatnio sprzęgać z poczuciem dumy narodowej. Wtedy biada każdemu, kto podniesie rękę na tak pojmowaną „czystość”! Nie są to oczywiście sytuacje beznadziejne, jednak wymagają one od obu stron związku wejścia przynajmniej na pewien stopień etnorelatywizmu (o którym szerzej napisałam tutaj). Przestając kategoryzować partnera jako obcego, łatwiej będzie opuścić pozycję obronną i przejść do konstruktywnego działania. Jeśli pochowacie się każdy w swoim okopie jak pod Dunkierką, po kilku latach takiej wojny pozycyjnej, będziecie chcieli się już tylko rozwieść.

Wreszcie biorąc pod uwagę aspekt psychologiczny, porządek i sprzątanie same w sobie są nieistotne, a są jedynie obiektem na którym materializują się jakieś przeżycia z przeszłości. Warto o tym pamiętać gdy awantura o porządek pozostawia po sobie uczucie głębokiego żalu, poniżenia, uderza w samoocenę i w ostatecznym rozrachunku – odbiera radość z życia. Jeżeli kochający się dotąd małżonkowie są gotowi poddawać się wzajemnie wyrafinowanym torturom z powodu nieumytej patelni (i nie mam na myśli BDSM), znaczy że najwyższy czas zaprowadzić się za rączkę do terapeuty rodzinnego.

Niestety, łatwo się to wszystko udaje posegregować jedynie w modelowem małżeństwie mieszanym, które istnieje tylko w teorii. W praktyce każdy z trzech aspektów konfliku o sporzątanie – bytowy, antropologiczny i psychologiczny, są ze sobą starannie wymieszane, tworząc istny koktail Mołotowa. Który wystarczy podpalić, rzucić… i podziwiać fajerwerki!

Typowo nietypowi

Być w związku z cudzoziemcem i nie zauważyć jego odmienności kulturowej. Niemożliwe? A jednak!

typowi_nietypowi_1

Zwróciłam na to uwagę, kiedy robiłam pierwsze wywiady do doktoratu. Rozmawiałam wtedy z parami mieszanymi, przeważnie polsko-rosyjskimi, ale nie tylko. Zbierałam materiał o wzajemnej adaptacji kulturowej w związku i o problemach z tym związanych. Niespodzianki zaczęły się już na samym starcie.

„Podczas wywiadów czasem dochodziło do wręcz absurdalnych sytuacji”

Pytam o to, jak to jest, dzielić życie z cudzoziemcem. I co słyszę? Co druga para kręci głową i zawzięcie neguje istnienie jakichkolwiek różnic kulturowych pomiędzy nimi. Tak starannie, że na początku naprawdę w to wierzę. Wierzę również wywiadom dziennikarskim, które czytam w prasie, wierzę wypowiedziom na forach internetowych. Wierzę, ale nie jestem w stanie zrozumieć. Nie ma różnic kulturowych pomiędzy Polakiem a Niemką? Nie ma żadnych różnic kulturowych pomiędzy Polką a Koreańczykiem?

Podczas wywiadów czasem dochodziło do wręcz absurdalnych sytuacji. Dziesięć minut wcześniej moi rozmówcy jednogłośnie przekonywali mnie, że nie odczuwają żadnych różnic kulturowych, że te różnice w ogóle nie istnieją, że to jakieś nieporozumienie, przecież wszyscy są przede wszystkim ludźmi, a już w drugiej kolejności, powiedzmy, Polakami i Francuzami. A teraz wyraźnie – w mojej obecności! – denerwują się na siebie: „u was to tak”, „a u nas to siak”.

 Zrozumiałam, że coś tu jednak nie tak i zmieniłam strategię. Zaczęłam na początku rozmowy pytać ogólnie o cechy specyficzne narodowości moich rozmówców. Dopiero nasłuchawszy się opowieści o tym, że Rosjanie są tacy a tacy, a Polacy to robią to i to, pytałam: to jak sobie państwo z tym radzą? I… zazwyczaj zapadała krótka cisza, po czym przebrzmiewały sakramentalne słowa: „Ale on jest takim nietypowym Rosjaninem, to wszystko co powiedziałam, jego w ogóle nie dotyczy!” I dalej – dobrze już mi znany refren: „Między nami nie ma żadnych różnic kulturowych, tak samo myślimy, tak samo działamy”.

„W uczuciowych związkach międzynarodowych są sami nietypowi Koreańczycy i Japonki, nietypowi Amerykanie i Szwedzi, nietypowi Rosjanie i Ukraińcy”

Iluż tych „nietypowych” poznałam, prowadząc badania! O ilu „nietypowych” przeczytałam! W uczuciowych związkach międzynarodowych są sami nietypowi Koreańczycy i Japonki, nietypowi Amerykanie i Szwedzi, nietypowi Rosjanie i Ukraińcy. W książkach innych badaczy spotkałam te same obserwacje. Polki masowo żyją z nietypowymi Niemcami, a Polacy dzielą dach nad głową z Wietnamkami, które co prawda mówią po wietnamsku, ale w żaden inny sposób nie manifestują swojej wietnamskości. To samo, ma się rozumieć, dotyczy również niemieckich i wietnamskich teściowych…

High angle view of a businessman standing amidst businesspeople

Tak więc, będąc w związku mieszanym, stanowczo zaprzeczamy istnienie jakichkolwiek różnic i, co za tym idzie, zgrzytów kulturowych w rodzinie. Przyparci do muru, oświadczamy, iż nasz „egzotyczny” partner tylko wydaje się egzotycznym, bo jest „nietypowym” przedstawicielem swojego narodu. Czyli całkiem swojski. To zjawisko tak bardzo rzuca się w oczy badaczom, że zostało tematem rozważań naukowych. AmerykaniePaul C. Rosenblatt, Terri A. Karis i Richard R. Powell szczegółowo omówili negowanie odmienności kulturowych w książce o rodzinach międzyrasowych. Doszli do wniosku, że jest to mechanizm obronny, który bezwiednie jest stosowany przez większość par mieszanych. Zachwyt egzotyką charakterystyczny dla początku znajomości z budzącym ciekawość cudzoziemcem z czasem mija. Po ustabilizowaniu się w związku, nawet najbardziej nietuzinkowym, ludzie zazwyczaj chcą już budować własną normalną codzienność, już nie chcą tak bardzo się wyróżniać. Bycie w centrum uwagi wszystkich napotkanych osób na dłuższą metę jest bardzo uciążliwe, chyba że ma się odpowiedni charakter. Nawet celebryci, których zawód polega na byciu znanym, w pewnym momencie mają tego dosyć i zaczynają aktywnie bronić swojej prywatności. Tak samo osoby tworzące rodzinę z cudzoziemcem nadają przekaz, który Rosenblatt, Karis i Powell sformułowali jako „nie jesteśmy wyjątkowi”. Jesteśmy tacy sami jak każde inne małżeństwo, nie dzielą nas żadne specyficzne różnice, nie ma o co nas pytać, nie ma co wchodzić w butach w nasze życie prywatne i zadawać idiotyczne pytania! Jeżeli natomiast te różnice jednak są zbyt oczywiste i nie da się tak po prostu je zanegować, na scenę wkracza argument o „nietypowości” partnera.

„Osobiście uważam takie podejście za bardzo niebezpieczne”

Owszem, podczas wywiadu czasem się trochę ściemnia, bo kto by przed obcym z dyktafonem się spowiadał! A jednak przekonałam się, że w wielu przypadkach ta postawa była najzupełniej szczera.

Osobiście uważam takie podejście za bardzo niebezpieczne zarówno dla relacji w związku, jak dla własnej integralności psychicznej i emocjonalnej. Budujemy sobie iluzję, która stwarza poczucie bezpieczeństwa, ale stajemy się przez to bezbronni przed rzeczywistością. Skonstruowany w ten sposób domowy światek jest bardzo kruchy, i może go zburzyć najdrobniejsza zmiana. Wystarczy, że wymagający już opieki teściowie przeprowadzą się na starość ze swoich odległych (albo nawet i bliskich geograficznie i kulturowo) stron do nas. W sposób nieunikniony wypełnią wtedy nasz dom tą obcością, na którą tak starannie zamykaliśmy oczy i będziemy na to zupełnie nieprzygotowani.

typowi_nietypowi_3

Druga rzecz to więź z partnerem, która jest tym głębsza i mocniejsza, im lepiej siebie nawzajem poznajemy. Nigdy do końca nie zrozumiemy reakcji i skojarzeń najbliższej nam osoby, jeżeli nie zadamy sobie trudu zmierzyć się z obrazem świata, w którym została wychowana. Nie z ułamkiem, który leży na powierzchni, tylko z całokształtem innego modelu społeczeństwa, ze wszystkimi ciemnymi jego stronami, które nasz partner może sam chciałby usunąć w cień.

Ale to też nie jest wszystko. Odrzucając „obcość” partnera i jego rodziny, pozbawiamy siebie wielkiej przyjemności i wspaniałej zabawy! Jeden z moich znajomych powiedział kiedyś, że gdyby miał taką moc, zrobiłby małżeństwa mieszane obowiązkowymi. „To otwiera na inny świat, niesamowicie poszerza horyzonty! Dostałem w prezencie zupełnie za darmo, bez studiowania filologii itd., całą inną kulturę, cały inny świat!” – tak powiedział o sobie. Przekonani o „nietypowości” naszych ukochanych cudzoziemców, wyrzucamy do śmieci zawartość pięknie zapakowanego prezentu i próbujemy cieszyć się z opakowania.

„Czy nie jestem zbyt niesprawiedliwa w swoim osądzie?”

Pisząc to, zastanawiam się, czy nie jestem zbyt niesprawiedliwa w swoim osądzie. Czy partnerzy tych wszystkich „nietypowych” Niemców, Amerykanów i Koreańczyków nie mają przypadkiem racji? Przecież każdy człowiek jest inny, a uwarunkowania kulturowe nie są sztywną matrycą produkującą identyczne jednostki. W końcu schematy wyniesione z domu można świadomie odrzucić. Poza tym, z biegiem lat partnerzy upodobniają się do siebie. Może ten „nietypowy” Holender ma tyle doświadczenia wielokulturowego, jest tak elastyczny, że rzeczywiście potrafił się skutecznie spolonizować? Może ta Czeszka od wczesnego dzieciństwa przeprowadzała się z rodzicami z kraju do kraju i ma we krwi mozaikę kultur i tożsamości? Może! Oczywiście, że może. Takie osoby barwnie opowiadają, jak przekształcał się ich model kulturowy, a – co ciekawe – ich partnerzy dumnie mówią o dzielących ich odmiennościach. W leksykonie tych ludzi nie ma słowa „nietypowy”, oczywiście w kontekście pochodzenia. Oni już dawno rozłożyli wszystko na czynniki pierwsze i doskonale wiedzą, jakie elementy i w jakich proporcjach tworzą unikalną „przeplatankę kulturową” ich związku

A teraz obrazek z moich badań. Polski mąż, który mówi, że jego zagraniczna żona jest nietypową Rosjanką. Przy tym w ciągu dziewięciu lat małżeństwa nie nauczył się rosyjskiego („Po co? Przecież mieszkamy w Polsce!”), w Rosji był raz turystycznie i raz przed ślubem („I na razie mi wystarczy”), nie czyta rosyjskich książek („Nie mam czasu”) ani nie ogląda rosyjskich filmów („Nic tam nie rozumiem”), jak żona rozmawia po rosyjsku z koleżankami, to nie wie z czego się śmieją i czym się przejmują („Jak będzie coś ważnego to mi przetłumaczy”).

Czy zna rzeczywiste oblicze Rosji, Rosjan i „rosyjskości”? Nie. Czy może wiarygodnie ocenić, czy jego żona jest typową albo nietypową Rosjanką? Nie. Czy może wnioskować o charakterze różnic kulturowych dzielących go z żoną? Nie! Czy mogę mu uwierzyć, kiedy mówi, że jego żona w ogóle niczym się nie różni od Polek? Nie. Przepraszam. Naprawdę, nie mogę… Przecież uważa ją za „nietypową” tylko dlatego, że nie odpowiada jego stereotypowi Rosjanki, no i żeby nie trzeba było sobie zaprzątać głowę całą tą egzotyką.

Powstrzymam się od dalszych komentarzy, przecież poświęcił mi swój czas i nie chcę być niewdzięczna. Powiem tylko o jego żonie, mojej rodaczce. Była bardzo smutna, kiedy zapytałam ją, czy nie brakuje jej rosyjskości w swoim polskim domu. I wyraźnie mi zazdrościła tego, że mój polski mąż puszcza mi czasem wieczorem satyryczne kabareciki rosyjskie z YouTube’a i razem się z nich śmiejemy, on, typowy Polak, i ja typowa Rosjanka.