Jak Polak Rosjankę podrywał

Prawdziwa opowieść z morałem o tym, jak z powodu nieznajomości pewnych schematów kulturowych można łatwo i skutecznie zrobić z siebie idiotę (i idiotkę).

 

wiosna_3

Owa tragikoniczna historia zdarzyła się prawie dziesięć lat temu, kiedy byłam na pierwszym roku studiów doktoranckich. A było to tak.

Warszawa, wiosna, wszystko kwitnie. Pięknym wonnym majowym popołudniem lecę sobie Krakowskim Przedmieściem w mocnym niedoczasie. Nagle spod ziemi wyrasta przede mną chłopak i usiłuje coś mi powiedzieć. Nie będąc w stanie skupić się na przekazie rejestruję poszczególne słowa: turyści, wycieczka, kontakt. Jako doświadczony pilot mam odruchową reakcję na połączenie tych trzech słów w jednym zdaniu – podać swój numer i zacząć omówienie szczegółów. Tym razem jednak w pośpiechu odruch działa nieco niestandardowo. Nie hamując ani nie zadając żadnego pytania po jakąś chorobę wymieniam z gościem kontakt mailowy i znikam za horyzontem. Po dziesięciu sekundach wiosenny wiaterek już wywiewa z mojej głowy całe wspomnienie tej przedziwnej pogawędki.

„Ktoś mu kazał grożąc szpicrutą: pisz do niej!”

Czy po kilku dniach otrzymałam wiadomość od tajemniczego nieznajomego płci męskiej i musiałam dość długo się zastanawiać, o co chodzi, zanim przypomniałam sobie rozmowę o jakichś turystach? Czy to spotkanie jednak samoistnie wypłynęło mi z głębi podświadomości i to ja pierwsza napisałam pod podany adres, ciekawa, w co się wpakowałam z tą wycieczką? Już nie pamiętam dokładnie, jak to było, a szkoda. W każdym razie, zawiązuje się pomiędzy nami wymiana korespondencji, trochę w duchu Gombrowicza. I rzeczywiście, wyraz „wycieczka” powtarza się w mailach dosyć często. Ale bynajmniej nie w tym sensie, że mam kogoś gdzieś oprowadziać, o nie. Otóż okazało się, że to mój adresat lata po Warszawie i całym świecie z turystami, o czym opowiada mi w każdym liście mistrzowsko dozując nuty chełpliwości i oscentacyjnej niedbałości.

Tak, tak, wiem, Polka od razu by się połapała, o co chodzi. Chłopak po prostu chciał mnie poderwać i w sposób aż niewiarygodny jakimś cudem trafił z tą swoją wycieczką. Standardowa sytuacja, którą normalnie rozwiązuje się na dwa sposoby: albo daje się kosza, albo nie. Ale to byłoby zbyt proste… Tak zupełnie nie po rosyjku! Jako dobrze wychowana rosyjska panienka czułam się w obowiązku odpisywać na maile. „Nic osobistego”, tylko zwykła uprzejmość. Przecież nie wypada ignorować wiadomości. Chłopak mógłby się na mnie obrazić, a jak bym się wtedy czuła!?

Przez całe lato otrzymywałam maile a to z Warszawy, a to z Chin, a to z jakichś innych odległych zakątków świata. Korespondencja była trochę dziwna, nieco sztuczna. Tak jakby ktoś mu kazał grożąc szpicrutą: pisz do niej co dwa tygodnie cokolwiek, żeby było! Więc biedactwo pisało, a ja grzecznie odpisywałam na te cudaczne listy i czekałam co będzie dalej. Byłam pewna, że prędzej czy później to wszystko rozejdzie się po kościach. Ale może wreszcie przeczytam coś interesującego i się nawet zakumplujemy?

„Masz ochotę na niewielki romans?”

Przyszła jesień, sezon wycieczkowy się skończył, mój pen-friend wrócił w domowe pielesze i zaprosił mnie na kawę w przerwie obiadowej. Poszłam z ciekawością, w końcu przez tyle czasu wytrwale korespondowaliśmy. W mojej głowie nie kłębiły się żadne – podkreślam: żadne! – myśli o romantycznym zabarwieniu. Ciekawość miała odcień profesjonalny: przecież trzeba budować sieć kontaktów w branży. W kawiarni czekała na mnie wielka niespodzianka. Okazało się, że facet jest absolwentem mojego Instytutu Etnologii. Wow! Półtorej godziny bardzo przyjemnie upłynęły nam na plotkach, wymianie turystycznych doświadczeń i anegdotek, rozmowach o komunikacji międzykulturowej i etnologicznych zboczeniach zawodowych oraz na pogawędkach o przedwojennej Warszawie. W sposób bardzo naturalny padła propozycja spotkać się, żeby porobić zdjęcia różnym małoznaczącym, ale cholernie interesującym z perspektywy przewodników warszawskich dyrdymałom architektonicznym.

angry_girl

Radosna, cała w skowronkach z powodu poszerzenia grona moich znajomych wracam do domu i mam kolejną niespodziankę. W komórce domaga się mojej uwagi sms o tręści co następuje: „Masz ochotę na niewielki romans?” Zatkało mnie, normalnie zatkało. Tak fajnie się zaczynało – i masz ci los! Chciałam się przyjaźnic, żadne romanse, ani wielkie, ani inne nie wchodziły w moje plany. Poza tym, mogę „mieć ochotę” na ciastko z kremem, na obejrzenie filmu z Harrisem Fordem albo na jakąś inną drobną przyjemność. Związek z mężczyzną traktuję zdecydowanie w innych kategoriach. Mówiąc krótko, byłam bardzo rozczarowana.

Cała sprawa zamknęła się w kilku smsach. Ale kiedy mnie odpuściło, znowu do głosu doszła Uprzejma Rosyjska Dziewczyna, której zaistniały – bądź co bądź – konflikt był bardzo nie w smak. Zmusiła mnie, bym spróbowała wyprowadzić sytuację z „głupiego nieporozumienia” na płaszczyznę logiki i racjonalności. Napisałam więc do kolegi do kwadratu niedługiego, lecz treściwego maila, zapraszając go do refleksji na temat komunikacji międzykulturowej. Miałam nadzieję, że zdobędzie się jednak na potraktowanie całego zajścia z dystansem i humorem, jak to etnolog, do jasnej ciasnej, powinien.

Niedoczekanie moje. Odpowiedzi nigdy nie dostałam.

„Według podobnego schematu rozwijają się relacje wielu dziewczyn z Rosji z polskimi mężczyznami”

Co mnie tak zszokowało? Po pierwsze, jednoznaczna interpretacja mojej otwartości na kontakt koleżeński jako gotowości do natychmiastowego skoku do łóżka. Po drugie, sposób, w jaki ta ciekawa oferta została mi przedstawiona. Z tym drugim punktem wszystko jasne. Nie każdy potrafi być gentlemanem, a dopuszczalna forma komunikatu to kwestia uznaniowa (mnie się akurat nie spodobało, ale może są panny, na które te magiczne słowa działają jak afrodyzjak? Kto wie!). Natomiast punkt pierwszy daje dużo do myślenia w kontekście różnic kulturowych.

Zauważyłam, że według podobnego schematu rozwijają się (i błyskawicznie się kończą…) relacje wielu dziewczyn z Rosji, Białorusi i Ukrainy z polskimi mężczyznami. Podkreślam, nie chodzi o sytuację, kiedy dziewczyna „szuka faceta” – te przypadki rządzą się innymi prawami. Wyobraźmy sobie dziewczynę, która przyjechała do Polski na stypendium albo dłuższe studia, na staż albo do pracy. Jest zajęta swoim życiem, które w przypadku samotnej emigrantki bynajmniej nie jest łatwe. Szuka kontaktów i cieszy się z każdej nowej znajomości. Poznała rodaka – super, w ten sposób buduje się krąg zaufania. Poznała Polaka – fajnie, można poćwiczyć język i w ogóle, nie czuć się taką Obcą. Wiem, że jeden z polskich stereotypów każe widzieć we wszystkich „dziewczynach ze wschodu” panienki do wzięcia, lecz jest to jedynie stereotyp. Mówię o sytuacji, kiedy dziewczyna ani myśli o miłostkach, ponieważ albo jest już w związku albo i tak jest jej całkiem nieźle.

Ładna nieznajoma albo ledwie znajoma dziewczyna mówiąca z akcentem zwraca na siebie uwagę chłopaka. Facet inicjuje kontakt, dziewczyna reaguje z entuzjazmem. Przyjmuje zaproszenia na kawę, haczapuri i co tam jeszcze dusza zapragnie. Nie protestuje, kiedy on wyciąga portfel, by opłacić całość zamówienia albo bilety do kina. Chętnie towarzyszy w spacerach po mieście, które znawca terenu dumnie pokazuje. Bez chwili wachania zgadza się, by odwiedzić jego mieszkanie, co bywa jej zaproponowane pod pretekstem obejrzenia meczu, spróbowania „prawdziwego polskiego bigosu od mamy” albo pożyczenia ciekawej książki.

Może to i jest trochę (albo bardzo) naiwne, ale dla niej to wszystko jest niczym innym, jak koleżeńskimi spotkaniami pozbawionymi jakiejkolwiej zmysłowości i właśnie z tego powodu bardzo cennymi. Może, potencjalnie, jak się lepiej poznamy, kiedyś tam coś… Ale nie tutaj i nie teraz, to pewne. Tu i teraz to ona usiłuje zbudować relacje, przedstawione w setkach radzieckich i rosyjskich filmów oraz opisane w tysiącach radzieckich i rosyjskich powieści. Model tej przyjaźni damsko-męskiej jest bez większego problemu odtwarzany przez miliony rosyjskich, białoruskich i ukraińskich mężczyzn i kobiet w wieku od trzydziestu wzwyż, ale wcale nie jest tak powszechny w Polsce, nie mówiąc już o krajach Europy Zachodniej. Myślę, że temat ten wart jest osobnego postu (już niedługo!).

Portrait Of A Depressed Man On gray Background

Problem jest taki, że mimo wszystkich swoich starań, z perspektywy faceta ona nic, tylko potwierdza swoje zainteresowanie jego osobą. A nawet nieco przesadza i nadaje przyśpieszone tempo. Wyszła z domu celowo, by się spotkać z nim w kawiarni? To znaczy, że bardzo chce go zobaczyć. Pozwoliła mu za siebie zapłacić? Daje wyraźny sygnał początku flirtu. Przyszła do niego do domu?! He-he…

Kiedy wybija godzina prawdy, wszyscy czują się jak idioci.

„Wzajemne rozczarowanie było nie do uniknięcia”

Wracając do tytułowej historii. Myślę, że otrzymanie pamiętnego smsa zawdzięczam samemu faktowi naszej korespondencji oraz spotkania. Polski ciąg logiczny: nie pisałaby, gdyby nie chciała czegoś więcej, trochę szwankuje, gdy próbujemy zaaplikować go do rosyjskiego modelu relacji międzyludzkich. Tak, w Rosji często odpisuje się ludziom, którzy czegoś od nas chcą, bo nie chce się nikogo obrazić.

Nasza niezgodność co do celu całej imprezy była nie do przezwyciężenia od samego początku. Chciałam się kolegować – facet chciał niezobowiązującej przygódki (podejrzewam, że moja narodowość była dla niego najbardziej atrakcyjną przynętą). Z rodakami każde z nas szybko by wyjaśniło sprawę. Ale odbieraliśmy swoje gesty przez pryzmat własnych wzorców kulturowych i proces się wydłużył do kilku miesięcy. Wzajemne rozczarowanie było nie do uniknięcia.

I patrząc na to, co wyprawiają moi polscy i rosyjscy znajomi, rozumiem, że mi się jeszcze upiekło!