Archiwa tagu: nieporozumienia

Gra o mop

Kłótnie o porządek w domu w związku mieszanym mają swoją specyfikę

lubov i shvanra banner1

Historia z życia wzięta.

Siedzisz w domu z małymi dziećmi. Sprzątasz, gotujesz, zmywasz, rozkładasz zabawki po szafkach. Sprzątasz, gotujesz, zmywasz, rozkładasz zabawki po szafkach. Sprzątasz, gotujesz… Mąż zdezerterował do pracy, bąki zbija gdy Ty nie wiesz, w co ręce włożyć. Kaszkę ze ściany zedrzeć, pociętą firankę zmieść, nożyczki schować, misia wyciągnąć z odkurzacza, do garnka wlać, z nocnika wylać (kolejności nie pomylić). I tak do wieczora. A gdy zapadnie zmrok… .

Otwierają się drzwi i wchodzi mąż. Mknie jak w amoku do lodówki, otwiera ją z impetem i zajadle czegoś szuka. W końcu jest! Gdzieś przywalona serkami homogenizowanymi, kocim żarciem, trzytygodniową zupą i schabowymi od teściowej leży samotna puszka piwa. Ruchem pełnym gracji, jakiej nie pamiętasz od czasów gdy jeszcze chodziliście do parku za rączkę, otwiera ją, robi krok do przodu… i stanąwszy na policyjny radiowóz w skali 1:43, ląduje razem z piwem na podłodze.

Prastary słowiański okrzyk bojowy, który w tym kraju rozpoczynał każde starcie od Cedynii przez Grunwald do zdobycia Monte Cassino, przeszywa mury mieszkania waszego oraz czworga innych sąsiadów. Póki jeszcze stoisz jak słup ze szmatą w ręku, do kuchni jak w wierszu Mickiewicza wbiega wasza dziatwa z okrzykiem „Tato, ach, Tato nasz jedzie!”.

Mąż jednak nie pyta „… czy tęskniłyście do Tata?”, lecz na oczach całej waszej czwórki rozpoczyna dobrze Ci znaną litanię:

– Wszędzie burdel! Jak w chlewie! Cały dzień w domu, a burdel większy niż gdy wychodziłem! No ile można! Tak trudno ruszyć cztery litery i chociaż gary ze stołu sprzątnąć, kiedy ja na rodzinę zarabiam!?

Jeżeli byłaś granatem, to mąż właśnie wyciągnął zawleczkę. Szmata z plaskiem ląduje na podłodze, nocnik na ścianie, zupa na suficie.

– A co, ja sprzątaczka jakaś jestem?!

Dalsza opowieść jest chyba zbędna. Domowe ognisko eksploduje. Jednak najciekawsze jest to, że ów scenariusz będzie aktualny nie tylko w Radomiu, z mężem Januszem w roli głównej, lecz również w Paryżu, Berlinie, Stambule albo gdziekolwiek indziej na świecie. Męski okrzyk bojowy może brzmieć w różnych językach i żeby przebrzmiał, rozlane piwo w gruncie rzeczy nawet nie jest konieczne.

Zmęczona ciężarna kobieta siedzi w kuchni w strasznym bałaganie, wokół rozrabiają pięcioro dzieci
W oczekiwaniu na męża:) (c)HeathRobbins

Kurz na półkach, śmieci na podłodze i kilka nieumytych kubków są w stanie zamienić w piekło związek zarówno z rodakiem, jak i z cudzoziemcem. Szukając ratunku i otuchy na emigranckim forum dla kobiet i obgadując mężów wszystkich istniejących narodowości, latwo dojść do następujących wniosków:

a) wszyscy faceci są tacy sami

b) sprzątenie to problem ponadnarodowy

c) czynnik kulturowy nie ma w tzw. „kwestiach bytowych” nic do gadania.

Niby oczywiste, prawda? A mimo wszystko socjologowie, antropolodzy kultury, psychologowie i nawet językoznawcy kręcą głową i mówią: „Oj, gdyby to było takie proste…” I przyznaję bez bicia, że się z nimi wszystkimi zgadzam. Ponieważ po pierwsze – w związku mieszanym działają swoje specyficzne mechanizmy, a po drugie – sprzątanie oznacza co innego w różnych zakątkach świata.

Co kraj to bałagan

Czystość i brud to kategorie kulturowe. Nie ma jednego, wspólnego dla całego świata, wyobrażenia o tym, co jest czyste, a co brudne.

W Pakistanie śmieciarzowi, który odbiera śmieci bezpośrednio z mieszkania, nikt nie poda ręki, nawet w podziękowaniu za – bądź co bądź – oczyszczenie własnego domu. Jeżeli śmieciarz poprosi o szklankę wody, dadzą mu najgorszą, pękniętą, która jest trzymana na takie właśnie okazje i której nikt z domowników nigdy więcej nie tknie. Bo się będzie brzydził brudem, z którym śmieciarz ma do czynienia na co dzień. Ale już śmietnik w przestrzeni publicznej nie jest brudem, więc nie budzi takich emocji i w zasadzie nikomu nie przeszkadza.

Śmieciarz w Karachi
Śmieciarz w Karachi, Źródło

Natomiast w Niemczech jest zupełnie odwrotnie. Chodniki myje się wodą – wcale nie tanią, – ale dostojna głowa rodziny własnoręcznie segreguje odpady w swoim domostwie i nie czuje żadnego wstrętu do śmieciarza ani szambiarza. Może nawet uścisnąć mu rękę – po zdjęciu rękawic roboczych, rzecz jasna.

Tak Niemcy, jak Pakistańczycy mają prawo uważać siebie nawzajem za brudasów. No przecież i jedni i drudzy kontaktują się z brudem i wcale im to nie przeszkadza! Brrrr….

Przykłady można mnożyć.

W Szwecji nie do pomyślenia jest chodzenie po domu w butach, nawet jeżeli jest się honorowym gościem imprezy, tymczasem w Polsce „ulicznego” brudu na podłodze tak bardzo się nie boimy. Z drugiej strony, niejeden Niemiec spokojnie podniesie i zje drożdżówkę, którą przypadkowo upuścił na chodnik. W Polsce jest raczej nie do pomyślenia, wszyscy od małego są uczeni, że nie wolno jeść z ziemi, bo jest brudna.

W Rosji przykłada się dużą wagę do mycia rąk po przyjściu do domu, potem po głaskaniu kota, a potem przed jedzeniem. W Polsce podchodzi się do tej kwestii nieco bardziej na luzie, a we Francji w ogóle nikt sobie za bardzo głowy nie zawraca regularnym myciem rąk. Francuzom najwyraźniej taki brud nie przeszkadza.

Jacy ludzie żyją w brudzie?

Szorujemy i pucujemy siebie oraz przestrzeń dookoła nas, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, że nie zawsze nasze czynności mają racjonalne uzasadnienie. Dlaczego robimy generalne porządki właśnie przed świętami, nawet jeżeli nie zapraszamy do siebie gości, tylko sami wybieramy się w odwiedziny? Dlaczego w Zaduszki nie można pojechać na cmentarz brudnym samochodem? Przecież ci, kogo odwiedzamy, tego poświęcenia chyba i tak nie docenią. Po co stosujemy różne zabiegi i diety „oczyszczające” nasz organizm z tajemniczych toksyn, i to jeszcze często przed jakimiś ważnymi wydarzeniami? Z kolei w Rosji wiele osób koniecznie musi umyć ręce po wyjściu z cmentarza, a w Japonii bierze się przysznic, by wejść do wanny…

Rytualna oblucja w rzece Ganges w Hardiwarze w Indiach, rok dwa tysiące czternaście
Rytualna oblucja w rzece Ganges (Haridwar, Indie, 2014), Źródło

Granica pomiędzy racjonalnym, a rytualnym oczyszczaniem (się) jest bardzo płynna. Myjąc się albo sprzątając usiłujemy oddzielić siebie od brudu – zarówno tego rzeczywistego, np. błota na butach, jak i symbolicznego, np. „brudu ulicznego”.

Naszą niechęć do brudu odzwierciedla nawet język: „brudne interesy”, „nieczyste sumienie”, „nieczyste zagranie”, „wyciągać brudy”, „oczyścić atmosferę”… A kogo wyzywamy od świń? Nie tylko niechlujnego osobnika, lecz również kogoś, kto „wyrządza innym krzywdę albo zachowuje się nieprzyzwoicie”, jak podpowiada mi słownik języka polskiego. W języku angielskim z brudem kojarzy się zdrada, natomiast w arabskim – hańba.

Brud jest czymś złym, niebezpiecznym i niemoralnym. Brudu się boimy i bronimy się przed nim na wszelkie możliwe sposoby. Burzymy się, kiedy coś co należy do tej kategorii symbolicznej, wdziera się do naszego życia. I właśnie dlatego śmiejemy się nad żartobliwymi powiedzonkami w stylu „Częste mycie skraca życie”. Śmiejemy się z paradoksu!

Obcy z odkurzaczem

Czym zatem jest sprzątanie? Filozoficznie rzecz biorąc jest to zmiana stanu otaczającej nas przestrzeni. Chaos i groźny bezład przekształcamy w porządek, który daje poczucie bezpieczeństwa. A ponieważ stan wyjściowy i stan końcowy są względne, proces sprzątania również jest względny. Brud w znaczeniu symbolicznym to nieuporządkowanie, brak wyraźnej i zrozumiałej dla nas struktury, w której wszystko jest na swoim miejscu. Usuwanie brudu zaś jest egzystencjalnym aktem przywracania porządku, nadawania struktury, czynienia świata zdatnym do życia (Zainteresowanym tym tematem polecam książkę sławnej Mary Douglas o kulturowym wymiarze brudu). Natomiast techniczne szczegóły realizacji tego aktu, to już odrębne zagadnienie. Co kraj to obyczaj. Można podłogę przecierać wilgotną szmatką, a można myć ze szlaufa.

Z uporządkowaniem wiąże się też inny problem. A mianowicie – dzielimy ludzi na „Swoich” i „Obcych”. Ktoś w większym stopniu, ktoś w mniejszym, a ktoś wcale (choć są to pojedyncze przypadki o wartości kolekcjonerskiej dla antropologów). I niestety ci „Obcy” w naszej głowie zawsze są na przegranej pozycji. Między innymi, są brudni, śmierdzący i niedomyci. Jednym słowem, ciągle coś z nimi jest nie tak.

Człowiek przebrany za "Obcego" z filmu "Obcy" odkurza podłogę w sklepie
Mniej więcej tak to wygląda w niektórych przypadkach:) Źródło

Kiedy sprzątamy, usiłujemy przywrócić zaburzoną strukturę – i nie zapominajmy, że jest to nasza struktura. Swoja! Zabrudzona stała się obca, co sprawiło, że od razu poczuliśmy się niepewnie. A jeżeli za całe to wyświechtanie należy podziękować cudzoziemcowi – „Obcemu” – to próby wyperswadowania mu sprzątania po sobie urastają do rangi konfliktu międzynarodowego wartego przedyskutowania przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. To już nie jest zwykła prośba. To jest protest przeciwko panoszeniu się „Obcego” w naszej przestrzeni, to jest nasza próba podporządkowania sobie tego „Obcego”, próba oswojenia, ujażmienia i uwięzienia go.

A w prozie życia…

Wróćmy jednak do kuchni, w której zostawiliśmy:

a) rozwścieczonego męża

b) rozlane piwo – opcjonalnie

c) szmatę na podłodze

d) zawartość nocnika na ścianie

e) zupę na suficie.

Jak pamiętamy, mąż zaczął swoją wypowiedź od okrzyku bojowego, nie zaś od „Śmiem przypuszczać, iż moja białogłowa zachwiała podstawy mojej wizji świata, wtargnęła swoją obcością w moją uporządkowaną przestrzeń, nadwerężywszy tym samym moje do niej zaufanie, i wzbudziła tym samym mój egzystencjalny niepokój. A niech się wezmę sfrustruję i na nią powydzieram!”

Mężczyzna i kobieta kłócą się przy kuchennym zlewie
„Gdzie leziesz ze swoją obcością w moją uporządkowaną przestrzeń?!” Źródło

Chylę czoła przed tym małżonkiem, który jest w stanie się zdobyć na podobną autorefleksję. Ale co się dzieje z pozostałymi? Oni również odczuwają w podobnej sytuacji pewien bliżej nieokreślony, trudny do uchwycenia i sformułowania niepokój. Odczuwają, lecz nie mogą go zdefiniować. Podkreślam, że jest to niepokój związany z samym faktem tego, że w jego niemieckiej, francuskiej, japońskiej, rosyjskiej (niewłaściwe skreślić) przestrzeni pojawił się jakiś rozdźwięk, i że ten dysonans spowodował „Obcy” – w tym wypadku ukochana żona.

Na ten specyficzny niepokój, nakładają się inne, niezależne już od narodowości partnera czynniki podsycające irytację:

– zmęczenie (facet pracował przez cały dzień, można go po ludzku zrozumieć)

– wyniesione z domu rodziców wyobrażenia o tym, jak w ogóle powinna wyglądać troska żony o męża

– ukryte gdzieś głęboko w mózgu ciągi skojarzeń typu: nie pozmywała =>  nie chce dbać o nasz wspólny dom =>  ma mnie gdzieś =>  nie kocha mnie! Zresztą, poznawcze mechanizmy konfliktów małżeńskich to osobna historia, jeszcze o tym napiszę.

Voilà!

Plan sprzątania

Klasyczny problem nieumytej podłogi u pary, siedzącej okrakiem w dwóch kulturach, staje się głębszy o kilka wymiarów i nabiera nowych perspektyw. Typowe rozwiązania proponowane przez typowych doradców (mama, teściowa czy koleżanka z placu zabaw) mogą okazać się nie tylko niewystarczające, ale paradoksalnie wręcz zaogniać konflikt.

Choć wcześniej rozpisałam się nieco na temat filozofii sprzątania, w naszym codziennym życiu przeważa jednak jego aspekt bytowy. Zakurzyło się, przetarło się – znów błyszczy! Zabrudziło się, umyło się – znów jest czysto! Jeżeli kłótnie o porządek nie przeradzają się w codzienne „porządne awantury” okraszone burzą emocji charakterystyczną dla brazylijskiego serialu, wystarczy wrzucić na luz, spróbować przestać brać to tak do siebie i… będzie dobrze!

Para przytula się w zdemolowanej kuchni
Bardzo motywujący obrazek:) Źródło

Gorzej, jeżeli pretensje męża są dla Ciebie dziwaczne, niezrozumiałe lub silnie nacechowane szowinizmem. Wtedy konieczne jest szersze ujęcie problemu. Choć pojęcia porządku i bałaganu są względne, mąż przecież domaga się czystości właśnie w jego jej wyobrażeniu. W mieszanym małżeństwie to, co brudne dla męża nie zawsze jest brudne dla żony, i odwrotnie.

Mało tego, pojęcie czystości może się także dodatnio sprzęgać z poczuciem dumy narodowej. Wtedy biada każdemu, kto podniesie rękę na tak pojmowaną „czystość”! Nie są to oczywiście sytuacje beznadziejne, jednak wymagają one od obu stron związku wejścia przynajmniej na pewien stopień etnorelatywizmu (o którym szerzej napisałam tutaj). Przestając kategoryzować partnera jako obcego, łatwiej będzie opuścić pozycję obronną i przejść do konstruktywnego działania. Jeśli pochowacie się każdy w swoim okopie jak pod Dunkierką, po kilku latach takiej wojny pozycyjnej, będziecie chcieli się już tylko rozwieść.

Wreszcie biorąc pod uwagę aspekt psychologiczny, porządek i sprzątanie same w sobie są nieistotne, a są jedynie obiektem na którym materializują się jakieś przeżycia z przeszłości. Warto o tym pamiętać gdy awantura o porządek pozostawia po sobie uczucie głębokiego żalu, poniżenia, uderza w samoocenę i w ostatecznym rozrachunku – odbiera radość z życia. Jeżeli kochający się dotąd małżonkowie są gotowi poddawać się wzajemnie wyrafinowanym torturom z powodu nieumytej patelni (i nie mam na myśli BDSM), znaczy że najwyższy czas zaprowadzić się za rączkę do terapeuty rodzinnego.

Niestety, łatwo się to wszystko udaje posegregować jedynie w modelowem małżeństwie mieszanym, które istnieje tylko w teorii. W praktyce każdy z trzech aspektów konfliku o sporzątanie – bytowy, antropologiczny i psychologiczny, są ze sobą starannie wymieszane, tworząc istny koktail Mołotowa. Który wystarczy podpalić, rzucić… i podziwiać fajerwerki!

Jak Polak Rosjankę podrywał

Prawdziwa opowieść z morałem o tym, jak z powodu nieznajomości pewnych schematów kulturowych można łatwo i skutecznie zrobić z siebie idiotę (i idiotkę).

 

wiosna_3

Owa tragikoniczna historia zdarzyła się prawie dziesięć lat temu, kiedy byłam na pierwszym roku studiów doktoranckich. A było to tak.

Warszawa, wiosna, wszystko kwitnie. Pięknym wonnym majowym popołudniem lecę sobie Krakowskim Przedmieściem w mocnym niedoczasie. Nagle spod ziemi wyrasta przede mną chłopak i usiłuje coś mi powiedzieć. Nie będąc w stanie skupić się na przekazie rejestruję poszczególne słowa: turyści, wycieczka, kontakt. Jako doświadczony pilot mam odruchową reakcję na połączenie tych trzech słów w jednym zdaniu – podać swój numer i zacząć omówienie szczegółów. Tym razem jednak w pośpiechu odruch działa nieco niestandardowo. Nie hamując ani nie zadając żadnego pytania po jakąś chorobę wymieniam z gościem kontakt mailowy i znikam za horyzontem. Po dziesięciu sekundach wiosenny wiaterek już wywiewa z mojej głowy całe wspomnienie tej przedziwnej pogawędki.

„Ktoś mu kazał grożąc szpicrutą: pisz do niej!”

Czy po kilku dniach otrzymałam wiadomość od tajemniczego nieznajomego płci męskiej i musiałam dość długo się zastanawiać, o co chodzi, zanim przypomniałam sobie rozmowę o jakichś turystach? Czy to spotkanie jednak samoistnie wypłynęło mi z głębi podświadomości i to ja pierwsza napisałam pod podany adres, ciekawa, w co się wpakowałam z tą wycieczką? Już nie pamiętam dokładnie, jak to było, a szkoda. W każdym razie, zawiązuje się pomiędzy nami wymiana korespondencji, trochę w duchu Gombrowicza. I rzeczywiście, wyraz „wycieczka” powtarza się w mailach dosyć często. Ale bynajmniej nie w tym sensie, że mam kogoś gdzieś oprowadziać, o nie. Otóż okazało się, że to mój adresat lata po Warszawie i całym świecie z turystami, o czym opowiada mi w każdym liście mistrzowsko dozując nuty chełpliwości i oscentacyjnej niedbałości.

Tak, tak, wiem, Polka od razu by się połapała, o co chodzi. Chłopak po prostu chciał mnie poderwać i w sposób aż niewiarygodny jakimś cudem trafił z tą swoją wycieczką. Standardowa sytuacja, którą normalnie rozwiązuje się na dwa sposoby: albo daje się kosza, albo nie. Ale to byłoby zbyt proste… Tak zupełnie nie po rosyjku! Jako dobrze wychowana rosyjska panienka czułam się w obowiązku odpisywać na maile. „Nic osobistego”, tylko zwykła uprzejmość. Przecież nie wypada ignorować wiadomości. Chłopak mógłby się na mnie obrazić, a jak bym się wtedy czuła!?

Przez całe lato otrzymywałam maile a to z Warszawy, a to z Chin, a to z jakichś innych odległych zakątków świata. Korespondencja była trochę dziwna, nieco sztuczna. Tak jakby ktoś mu kazał grożąc szpicrutą: pisz do niej co dwa tygodnie cokolwiek, żeby było! Więc biedactwo pisało, a ja grzecznie odpisywałam na te cudaczne listy i czekałam co będzie dalej. Byłam pewna, że prędzej czy później to wszystko rozejdzie się po kościach. Ale może wreszcie przeczytam coś interesującego i się nawet zakumplujemy?

„Masz ochotę na niewielki romans?”

Przyszła jesień, sezon wycieczkowy się skończył, mój pen-friend wrócił w domowe pielesze i zaprosił mnie na kawę w przerwie obiadowej. Poszłam z ciekawością, w końcu przez tyle czasu wytrwale korespondowaliśmy. W mojej głowie nie kłębiły się żadne – podkreślam: żadne! – myśli o romantycznym zabarwieniu. Ciekawość miała odcień profesjonalny: przecież trzeba budować sieć kontaktów w branży. W kawiarni czekała na mnie wielka niespodzianka. Okazało się, że facet jest absolwentem mojego Instytutu Etnologii. Wow! Półtorej godziny bardzo przyjemnie upłynęły nam na plotkach, wymianie turystycznych doświadczeń i anegdotek, rozmowach o komunikacji międzykulturowej i etnologicznych zboczeniach zawodowych oraz na pogawędkach o przedwojennej Warszawie. W sposób bardzo naturalny padła propozycja spotkać się, żeby porobić zdjęcia różnym małoznaczącym, ale cholernie interesującym z perspektywy przewodników warszawskich dyrdymałom architektonicznym.

angry_girl

Radosna, cała w skowronkach z powodu poszerzenia grona moich znajomych wracam do domu i mam kolejną niespodziankę. W komórce domaga się mojej uwagi sms o tręści co następuje: „Masz ochotę na niewielki romans?” Zatkało mnie, normalnie zatkało. Tak fajnie się zaczynało – i masz ci los! Chciałam się przyjaźnic, żadne romanse, ani wielkie, ani inne nie wchodziły w moje plany. Poza tym, mogę „mieć ochotę” na ciastko z kremem, na obejrzenie filmu z Harrisem Fordem albo na jakąś inną drobną przyjemność. Związek z mężczyzną traktuję zdecydowanie w innych kategoriach. Mówiąc krótko, byłam bardzo rozczarowana.

Cała sprawa zamknęła się w kilku smsach. Ale kiedy mnie odpuściło, znowu do głosu doszła Uprzejma Rosyjska Dziewczyna, której zaistniały – bądź co bądź – konflikt był bardzo nie w smak. Zmusiła mnie, bym spróbowała wyprowadzić sytuację z „głupiego nieporozumienia” na płaszczyznę logiki i racjonalności. Napisałam więc do kolegi do kwadratu niedługiego, lecz treściwego maila, zapraszając go do refleksji na temat komunikacji międzykulturowej. Miałam nadzieję, że zdobędzie się jednak na potraktowanie całego zajścia z dystansem i humorem, jak to etnolog, do jasnej ciasnej, powinien.

Niedoczekanie moje. Odpowiedzi nigdy nie dostałam.

„Według podobnego schematu rozwijają się relacje wielu dziewczyn z Rosji z polskimi mężczyznami”

Co mnie tak zszokowało? Po pierwsze, jednoznaczna interpretacja mojej otwartości na kontakt koleżeński jako gotowości do natychmiastowego skoku do łóżka. Po drugie, sposób, w jaki ta ciekawa oferta została mi przedstawiona. Z tym drugim punktem wszystko jasne. Nie każdy potrafi być gentlemanem, a dopuszczalna forma komunikatu to kwestia uznaniowa (mnie się akurat nie spodobało, ale może są panny, na które te magiczne słowa działają jak afrodyzjak? Kto wie!). Natomiast punkt pierwszy daje dużo do myślenia w kontekście różnic kulturowych.

Zauważyłam, że według podobnego schematu rozwijają się (i błyskawicznie się kończą…) relacje wielu dziewczyn z Rosji, Białorusi i Ukrainy z polskimi mężczyznami. Podkreślam, nie chodzi o sytuację, kiedy dziewczyna „szuka faceta” – te przypadki rządzą się innymi prawami. Wyobraźmy sobie dziewczynę, która przyjechała do Polski na stypendium albo dłuższe studia, na staż albo do pracy. Jest zajęta swoim życiem, które w przypadku samotnej emigrantki bynajmniej nie jest łatwe. Szuka kontaktów i cieszy się z każdej nowej znajomości. Poznała rodaka – super, w ten sposób buduje się krąg zaufania. Poznała Polaka – fajnie, można poćwiczyć język i w ogóle, nie czuć się taką Obcą. Wiem, że jeden z polskich stereotypów każe widzieć we wszystkich „dziewczynach ze wschodu” panienki do wzięcia, lecz jest to jedynie stereotyp. Mówię o sytuacji, kiedy dziewczyna ani myśli o miłostkach, ponieważ albo jest już w związku albo i tak jest jej całkiem nieźle.

Ładna nieznajoma albo ledwie znajoma dziewczyna mówiąca z akcentem zwraca na siebie uwagę chłopaka. Facet inicjuje kontakt, dziewczyna reaguje z entuzjazmem. Przyjmuje zaproszenia na kawę, haczapuri i co tam jeszcze dusza zapragnie. Nie protestuje, kiedy on wyciąga portfel, by opłacić całość zamówienia albo bilety do kina. Chętnie towarzyszy w spacerach po mieście, które znawca terenu dumnie pokazuje. Bez chwili wachania zgadza się, by odwiedzić jego mieszkanie, co bywa jej zaproponowane pod pretekstem obejrzenia meczu, spróbowania „prawdziwego polskiego bigosu od mamy” albo pożyczenia ciekawej książki.

Może to i jest trochę (albo bardzo) naiwne, ale dla niej to wszystko jest niczym innym, jak koleżeńskimi spotkaniami pozbawionymi jakiejkolwiej zmysłowości i właśnie z tego powodu bardzo cennymi. Może, potencjalnie, jak się lepiej poznamy, kiedyś tam coś… Ale nie tutaj i nie teraz, to pewne. Tu i teraz to ona usiłuje zbudować relacje, przedstawione w setkach radzieckich i rosyjskich filmów oraz opisane w tysiącach radzieckich i rosyjskich powieści. Model tej przyjaźni damsko-męskiej jest bez większego problemu odtwarzany przez miliony rosyjskich, białoruskich i ukraińskich mężczyzn i kobiet w wieku od trzydziestu wzwyż, ale wcale nie jest tak powszechny w Polsce, nie mówiąc już o krajach Europy Zachodniej. Myślę, że temat ten wart jest osobnego postu (już niedługo!).

Portrait Of A Depressed Man On gray Background

Problem jest taki, że mimo wszystkich swoich starań, z perspektywy faceta ona nic, tylko potwierdza swoje zainteresowanie jego osobą. A nawet nieco przesadza i nadaje przyśpieszone tempo. Wyszła z domu celowo, by się spotkać z nim w kawiarni? To znaczy, że bardzo chce go zobaczyć. Pozwoliła mu za siebie zapłacić? Daje wyraźny sygnał początku flirtu. Przyszła do niego do domu?! He-he…

Kiedy wybija godzina prawdy, wszyscy czują się jak idioci.

„Wzajemne rozczarowanie było nie do uniknięcia”

Wracając do tytułowej historii. Myślę, że otrzymanie pamiętnego smsa zawdzięczam samemu faktowi naszej korespondencji oraz spotkania. Polski ciąg logiczny: nie pisałaby, gdyby nie chciała czegoś więcej, trochę szwankuje, gdy próbujemy zaaplikować go do rosyjskiego modelu relacji międzyludzkich. Tak, w Rosji często odpisuje się ludziom, którzy czegoś od nas chcą, bo nie chce się nikogo obrazić.

Nasza niezgodność co do celu całej imprezy była nie do przezwyciężenia od samego początku. Chciałam się kolegować – facet chciał niezobowiązującej przygódki (podejrzewam, że moja narodowość była dla niego najbardziej atrakcyjną przynętą). Z rodakami każde z nas szybko by wyjaśniło sprawę. Ale odbieraliśmy swoje gesty przez pryzmat własnych wzorców kulturowych i proces się wydłużył do kilku miesięcy. Wzajemne rozczarowanie było nie do uniknięcia.

I patrząc na to, co wyprawiają moi polscy i rosyjscy znajomi, rozumiem, że mi się jeszcze upiekło!