Wzajemna miłość z facetem z Turcji, Pakistanu albo kraju arabskiego, jego krótki wyjazd do rodziców, a po powrocie – dramat.
Ten rodzaj dramatycznych historii zaczyna się zazwyczaj podobnie.
Akcja może się rozgrywać zarówno w Polsce, jak i gdziekolwiek w Europie.
Ona – Polka, samodzielna, pracująca, stojąca na własnych nogach, niezależna już od rodziców kobieta. Zdarza się, że ma byłego męża albo dziecko. Świadoma zagrożeń, które powodują tzw. „wizowcy”, świadoma istnienia islamofobii, świadoma również tego, że nie wszyscy „obcy” są źli.
On – przystojny młodo wyglądający facet z Turcji, Tunezji, Algerii, Pakistanu albo innego kraju muzułmańskiego. Inteligentny, wykształcony, uczciwy, czuły, ciepły, romantyczny i na zabój zakochany od pierwszego spotkania. W jej odczuciu bardzo rodzinny, nie bardzo religijny. Uwielbia jej małych bratanków, dba o kontakt z jej rodzeństwem, nalega na oficjalne przedstawienie jej rodzicom, a może nawet już ich poznał. Nie jada wieprzowiny ani nie pije alkoholu, ale wcale nie wygląda na fanatyka i nie modli się w jej obecności. Dużo podróżuje. Zna języki.
Po kilku miesiącach znajomości ona gotowa jest bronić go jak lwica małe i mordować każdego, kto rzuci lekceważący komentarz odnośnie jego narodowości. To jest taki sam człowiek jak każdy Polak, wara ze stereotypami i uprzedzeniami! Wszyscy ludzie są z tej samej gliny ulepieni, on po prostu ma ciemniejszą karnację. I tyle.
Idealny związek
On podkreśla, że ma porządek w dokumentach i legalnie pracuje, że nie poluje na wizę. Że pochodzi z dobrej rodziny, że jego ojciec i stryjowie prowadzą własne firmy albo zajmują ciekawie brzmiące posady. Że chce być postrzegany przez jej otoczenie jako zwykły człowiek. Kupuje prezenty, pomaga z przeprowadzkami Jej koleżankom, jeździ na obiady niedzielne do jej babci.
Rozmawiają po angielsku, albo nawet po polsku. Czasem zagadnie o jego rodzine, ale on opowiada zdawkowo więc szybko przestaje się tym tematem interesować. Rozmawiają o sprawach codziennych, o podróżach, wspólnych planach, o pracy, o zainteresowaniach, dużo rozmawiają o Polsce i prawie nigdy o jego kraju. Dla niej to inna planeta (chyba że była tam na wakacjach), na którą i tak się nie wyprowadzi, a on zdaje się być bardziej zainteresowany tym co się dzieje tu i teraz.
Szybko, prawie błyskawicznie w ich relacji zakwita namiętność, pojawia się intymność. Ona jest zauroczona, on też. Często dla niej gotuje. Jeżeli zamieszkali już razem, nie brzydzi się sprzątaniem ani zmywaniem. Idealny związek! Tak mija kilka miesięcy, a może i rok, a nawet półtora.
Aż nadchodzi ten moment.
Uwertura dramatu
Oznajmia, że musi na parę tygodni polecieć „do siebie”. Ktoś z rodziny zachorował, trzeba coś załatwić albo po prostu dawno nie widział rodziców i się stęsknił. Normalne ludzkie sprawy! Bywa i tak, że planowany wyjazd jest logiczną konsekwencją… przyjętych oświadczyn. Zaproponował małżeństwo, ona się zgodziła i teraz trzeba przekazać radosną nowinę jego rodzicom. Otwarcie mówi, że na synową-katoliczkę mogą zareagować różnie więc woli najpierw pojechać sam by nie narażać ukochanej na wątpliwej przyjemności niespodzianki.
A więc zapakowane walizki z prezentami pojechały już do luku bagażowego, ostatni namiętny uścisk… Ona uspokaja siebie, że przecież nic strasznego się nie dzieje, są dorosłymi ludźmi, to tylko krótki wyjazd, minie jak z bicza strzelił i będą znów razem.
Podczas jego nieobecności utrzymują rzecz jasna kontakt, czatują ze sobą. Po napełnionym emocjami „realu” te wirtualne rozmowy wydają się suche, nijakie, nieprawdziwe, ale lepsze to niż nic. Czasem milknie na parę dni, potem solennie przeprasza: wyjeżdżał, nie miał dostępu do internetu… Nieraz ona wyczuwa z jego wiadomości, że jest na coś zły, wręcz do ostateczności rozsierdzony. Jej pytania „Co się stało?” strasznie go irytują. A ona dopiero teraz zaczyna tak na poważnie zdawać sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy: on naprawdę ma jakiś swój świat pełen ludzi, o których ona nigdy nie słyszała, i problemów, których ona nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić.
Nie opowiada czym się zajmuje, woli pytać o nią: co robi, gdzie jest, z kim się spotykała dzisiaj? Na pewno z nikim nie umawiała się na randkę?.. Niespodziewanie zabrania jej zakładania tej krótkiej spódniczki i tamtych obcisłych jeansów. Ona nie wie jak reagować, przecież nigdy wcześnie podobnych tekstów z jego ust nie słyszała i w koszmarnym śnie nie mogło jej się przyśnić, że kiedyś usłyszy. Żali się koleżance, ta mówi:
– A czego chciałaś?! Założy na Ciebie czador, zobaczysz.
Co drugi dzień pyta go:
– No jak, powiedziałeś o nas rodzicom? Co oni na to?
W odpowiedzi słyszy:
– It’s OK, no problem darling. Don’t worry.
W końcu wraca. A ona nie wie co o tym wszystkim myśleć.
I wszystko się posypało…
Jest bardzo daleki emocjonalnie, jakiś oschły. Unika „poważnej” rozmowy. Na pytania w dalszym ciągu nie odpowiada i szybko ucieka. Że kocha – nie mówi…
Ale nie zrywa tej więzi, nie kończy tego związku! Nadal przyjeżdża, przytula (ale to nie jest to!), całuje (ale to nie jest to!), nawet… I to też już nie jest to!!! Robi awantury nie wiadomo o co. Wymyka z rąk. Przyciśnięty do muru wydusza z siebie, że już nie wie czy ją kocha, potem się irytuje i każe dać mu spokój. Potem znów przyjeżdża i przytula (ale nie tak!). I tak w koło Macieju.
Jest wyczerpana. Nic nie rozumie. Nie może jeść, nie może spać, nie może pracować, nie może studiować. W głowie ma kłębek myśli, z których cztery pulsują niemym krzykiem:
Co zrobiłam źle?!
Co się TAM stało?!
Co mam teraz robić?!
A może to żonaty „wizowiec”, a ja idiotka dałam się nabrać?
Postaram się odpowiedzieć na te pytania.
Co zrobiłam źle?!
O czym ona myśli w pierwszej kolejności? O swoich czynach i słowach. Usiłując zrozumieć tę sytuację, robi przegląd swojego życia dzień po dniu od chwili, kiedy on w niego wkroczył pewnym męskim krokiem. Może ten żart był nieudany? A może tutaj go obraziłam? A tego dnia się spóźniłam? A tego wieczora coś powiedziałam o muzułmanach, może się obraził?…
Ale zamiast czynów i słów należy poddać gruntownej rewizji własną wiedzę i postawy. Zastanowić się:
- Czy rzeczywiście widziałam w nim Turka, Tunezyjczyka, Algierczyka, Pakistańczyka?.. Co to dla mnie oznaczało? Czy nazwa jego narodowości była dla mnie jedynie hasłem, nie zawsze wygodnym? Czy była jednak napełniona treścią? Jaka to była treść? Obiegowe opinie i stereotypy? Czy wiedza o rzeczywistości, z której pochodzi?
- Jak to się stało, że po miesiącach tak intensywnego kontaktu właściwie nie wiem czym on żyje i co mogło go spotkać na ojczyźnie?
- Czy dałam sobie trud zainteresować się jego krajem? Nie polityką, nawet nie historią (choć to też jest bardzo ważne), tylko społeczeństwem z którego pochodzi? Czy wypytywałam go o jego wartości? O tabu, których przestrzeganie nakazuje mu jego kultura? O najgorsze i najlepsze wspomnienia z dzieciństwa? O to, co lubią i jak żyją jego najbliżsi? Czego chcą dla niego rodzice, jak widzą jego przyszłość? Czy on się z nimi w tym zgadza?
- Czy przyszło mi do głowy, że do jego wyjazdu do domu można było się właściwie przygotować? O tym jak to zrobić, będzie osobny post.
Reasumując. Najczęściej odpowiedź na pytanie „Co zrobiłam źle?” brzmi:
- wypierała to, że on jest „prawdziwym” obcokrajowcem,
- nie zainteresowała się kulturą jego kraju pochodzenia i nie dowiedziała się o niej (a zatem również i o nim i o rodzinie) wielu ważnych rzeczy
- nie przygotowała grunt do tego, by rodzina zobaczyła w niej godną partnerkę dla swojego syna, wnuka i bratanka.
i
Co się tam stało?!
Dywagacje na ten temat raczej nikomu nie pomogą. Można starać się zgadnąć, ale i tak tylko on zna prawdziwą odpowiedź. Od zgadywania zaś może szlag trafić. Warto jednak mieć na uwadze kilka czynników, które w opisanej sytuacji z dużym prawdopodobieństwem wywarły wpływ na rozwój wydarzeń.
Nie mówimy o uchodźcy albo emigrancie zarobkowym pracującym za grosze na utrzymanie olbrzymej rodziny. Mówimy o dobrze wykształconym młodym mężczyźnie z kraju arabskiego, Iranu, Turcji albo Pakistanu, który mówi o sobie, że pochodzi z dość zamożnego „dobrego domu”, który umie się zachować i który nie potrzebuje europejskiej żony by rozwiązywać swoje problemy pobytowe, gdyż ma pracę.
„Dobry dom” w kręgu kultury muzułmańskiej (w bardzo szerokim znaczeniu) to dom „z zasadami”. Według tych zasad syn powinien „się zachować”, czyli przestrzegać zasad muzułmańskiej skromności. Wiadomo, że młodzieńcy wyrywają się spod opieki pilnującej matki i surowo wychowującego ojca i pragną używać wolności na wszelkie możliwe sposoby. Tak się dzieje ze wszystkimi dorosłymi synami we wszystkich częściach świata. Ktoś może sobie używać życia, a ktoś może naprawdę się po uszy zakochać w europejskiej dziewczynie, chrześcijance albo ateistce, nie patrząc na status majątkowy i społeczny jej rodziny, nawet nie zwracając uwagi na to czy jest dziewicą, rozwódką czy samotną matką.
Ale na to wszystko ze stuprocentową pewnością zwróci uwagę jego mama, jego ciocie, jego siostry i kuzynki. Wszystko przeanalizują a potem przekażą w odpowiedni sposób informację jego tacie. Zasady dobrego arabskiego, irańskiego, tureckiego i pakistańskiego domu mówią, że synowa powinna być „ze swoich”, ze znanego i dobrego domu, o zbliżonym statusie społecznym i majątkowym, o krewnych z którymi łatwo będzie się dogadać. Wypadałoby też, żeby była – albo została – muzułmanką. Żeby wniosła do rodziny koneksje, nowe możliwości rozwoju społecznego dla członków rodziny, żeby przyprowadziła ze sobą tłum szwagrów i szwagierek do wyswatania. Żeby się ceniła, żeby kazała zapłacić za siebie gruby mahr?
A czego się spodziewać po Europejkach?.. Które jeszcze na domiar złego dopuszczają do siebie ich syna bez sformalizowania relacji? Bez ślubu? Które syn dostaje za darmo?
Jednym słowem, wiadomość syna o namiętnym romansie albo nawet o narzeczeństwie nie musi wywołać oklasków ze strony rodziny.
Nietrudno się domyślić w jakim potrzasku znajdzie się facet po powrocie do Europy.
Co mam teraz robić?!
1. To co się dzieje, niezależnie od przyczyn, to ostry kryzys związku. Właśnie w tych kategoriach warto tłumaczyć sobię sytuację. Nie „zdrada!”, nie „oszustswo!”, nie „krzywda”, nie „absolutna klęska”, tylko po prostu kryzys związku. Tak – niespodziewany. Tak – bolesny. Zdarza się. Wszystkim! I bardzo dużo ludzi z tego wychodzi obronną ręką.
2. W kryzysach związku może się okazać pomocna wizyta u terapeuty par, więc warto rozważyć tę możliwość. Najlepiej, jeżeli terapeuta ma duże doświadczenie pracy z muzułmanami i parami katolicko-muzułmańskimi.
3. Przede wszystkim trzeba nawiązać zerwany z jakiegoś powodu kontakt emocjonalny. Dopiero po tym przyjdzie czas na poważne rozmowy, pytania „Dlaczego?” i podejmowanie decyzji. Warto więc podjąć kroki by obniżyć poziom napięcia emocjonalnego. Zarówno u siebie, jak u niego.
4. Nie ścigać, nie gonić, nie wylewać na niego żal, nie obrażać go podejrzeniami i oskarżeniami. Nie nakręcać ani własnych, ani jego emocji tylko pozwolić im opaść.
5. Dać mu trochę czasu i przestrzeni by ochłonąć po powrocie i zebrać myśli.
6. W międzyczasie dowiedzieć się jak najwięcej o tym jak żyją i myślą, odbierają świat ludzie w jego kraju pochodzenia. Poszukać książek, blogów i tematycznych forów. Pomocą może służyć gromadzona przeze mnie Biblioteka Międzykulturowa.
7. Dołączyć do facebook’owych grup Polek żyjących w danym kraju i pytać, pytać, pytać o szczegóły codziennego życia. Jakie zasady obowiązują w rodzinie? Jak wyglądają relacje z teściami? Jak sobie radzą z humorami partnerów? Co stoi za tymi humorami?
8. Opisując swoją sytuację na forum albo w grupie internetowej trzeba być przygotowaną na falę negatywnych komentarzy pod jego adresem i destrukcyjnych rad w rodzaju „rzucaj go natychmiast”. Warto pamiętać: interesuje mnie informacja, nie opinie.
9. Odpowiedzieć sobie na jedno bardzo ważne pytanie: czy chcę by jego kraj stał się również moim krajem? Przecież jeżeli będę w związku z na przykład Algierczykiem, Algeria wejdzie w moje życie na zawsze. Czy jestem na to gotowa? Czy tego rzeczywiście chcę? Czy mogę przymierzyć na siebie to co się dowiaduję o relacjach w rodzinie? Mogłabym w podobny tryb wejść by być z nim? Przecież nawet jeżeli ich ewentualne małżeństwo zakorzeni się w Europie, jakieś echo zasad życia rodzinnego z jego kraju zamieszka w jej polsko-niepolskim domu.
A może to żonaty „wizowiec”, a ja idiotka dałam się nabrać?
Może. Z tym że warto pamiętać: mówimy o legalnie pracującym facecie z rodziny, która nie boryka się ze skrajną nędzą i ma pewne zasady honoru. O facecie z którym się jednak spędziło trochę czasu. O facecie, który przez ten czas dał się poznać jako całkiem przyzwoity człowiek.
Często spotykam się z tym, że dziwne i niejednoznczne zachowania ukochanych z krajów muzułmańskich automatycznie przypisuje się „złej woli”. Że kombinuje by dostać obywatelstwo, że chce się zabawić, okłamać, okraść. Owszem, zdarza się niestety, że takie wnioskowanie jest jak najbardziej słuszne.
Niemniej islamofobia i strach przed wykorzystaniem przez „wizowca” potrafi naprawdę wiele zdziałać również w raczej niewinnych sytuacjach. Jest to wręcz niesamowite, jak w oczach zakochanej i obrażonej kobiety piękny Książę z bajki w jedną chwilę potrafi zamienić się w nieuczciwego drania, w przestępce o zimnej krwi.
Lepiej jednak zabezpieczyć się – tak na wszelki wypadek – przed nieprzemyślonymi wydatkami, podpisami w dokumentach i wyjazdami, a potem dać mu szansę się wypowiedzieć i być usłyszanym. Może to wcale nie żonaty wizowiec, a po prostu szczerze zakochany facet, który zagubił się pomiędzy Wschodem a Zachodem.