Wkraczając do obcego świata nie jesteśmy w stanie uniknąć wartościowania go. Taka jest nasza natura i tak postępujemy z każdym nowym i dotąd nieznanym zjawiskiem. Tymczasem ową „obcość” każdy odbiera nieco inaczej. Tu rodzą się pytania: jak i dlaczego tak się dzieje? Czy jest sposób na to, żeby ocenić i zrozumieć własne reakcje?
W pierwszej części tego artykułu pisałam o modelu rozwoju wrażliwości międzykulturowej, którego autorem jest Milton Bennett (DMIS). Zgodnie z jego teorią, nasz sposób postrzegania obcości ewoluuje od postawy etnocentrycznej do etnorelatywistycznej. W poprzednim poście opisałam trzy etapy fazy etnocentrycznej: negowanie, samoobronę oraz minimalizację różnic kulturowych. Ten post będzie poświęcony kolejnym trzem etapom, tym razem fazy etnorelatywistycznej.
Nowa teoria względności
Bennett zauważył, że pożegnawszy się z etnocentrycznym spojrzeniem na obcą kulturę, człowiek zaczyna w pewnym stopniu wyznawać sformułowaną jeszcze przez starożytnych Greków zasadę pantha rei, czyli „wszystko jest względne”. Podkreślam: w pewnym stopniu! Grecy zakładali względność absolutnie we wszystkim, zwłaszcza w postawach etycznych czy kategoriach moralnych. Etnorelatywizm jednak nie ma nic wspólnego z etyką ani moralnością. Nabyty relatywizm dotyczy zupełnie czego innego, a mianowicie naszego wartościowania „Obcych” – ludzi, miejsc i obyczajów.
Dla wyjaśnienia posłużę się przykładem fotograficznym. Na pewno każdy z nas ma doświadczenie robienia zdjęć. Celujemy, naciskamy do połowy spustu migawki, ustawiamy ostrość… Wybieramy, na co ustawić ostrość: co chcemy widzieć wyraźnie, a co dalej zostanie rozmytym tłem, mglistym i tajemniczym. Odpowiednio manipulując wielkością przysłony obiektywu, możemy zaś sprawić, by wyraźnym było wszystko, co widzimy w kadrze. By nie zosało miejsca dla domysłów i wyobrażeń. Można powiedzieć, że etnorelatywizm rozpoczyna się od przewartościowania automatycznych ustawień w naszym umyśle i stopniowego zwiększania głębi ostrości. Czyniąc to, powoli zaczynamy dostrzegać coraz więcej szczegółów tła – czyli innych krajów i kultur.
Przytoczę modelową historię. Tak się złożyło, że od pewnego czasu pan Kowalski jest w stałym kontakcie z Duńczykami, często lata do Danii i spędza tam dużo czasu. Może rodzinnie, może biznesowo, a może tak i tak. Nigdzie indziej jednak nie jeździ. Po jakimś czasie Polska i Dania staną się dla pana Kowalskiego krajami, które w istotny sposób różnią się od wszystkich innych. Jego „ostrość” będzie ustawiona nie tylko na Polskę, lecz również na Danię. Kultura Danii i zachowanie Duńczyków przestaną być elementami rozmytego „tła”, będą wyraźne i jasne. Panu Kowalskiemu już będzie ciężko odpowiedzieć znajomym gdzie się lepiej żyje, w Polsce czy w Danii. Polska i Dania są już „swoje”, mają swoje wady i zalety, ale to jego dom. Co innego Szwecja i ten cholerny prom ze Świnoujścia do Ystad z masą migrantów z całego świata… . Jak widzimy, etnorelatywizm pana Kowalskiego obejmie jedynie dwa kraje.
Przyjrzyjmy się też innym sytuacjom.
Paweł zatrudnił się w dużej międzynarodowej korporacji. Jego obowiązki służbowe związane są z częstymi wyjazdami do odległych zakątków świata. Od ładnych paru lat odwiedza różne kontynenty i bezpośrednio załatwia sprawy z lokalnymi kontrahentami oraz pracownikami.
Karol dostał się na studia za granicę, zamieszkał w międzynarodowym akademiku i trafił tym samym w środowisko totalnej mieszaniny kultur, języków i wyznań.
Adam ożenił się z Amerykanką, której mama jest córką włoskich emigrantów, żyjących w Nowym Jorku, zaś ojciec jest synem Kubanki i Amerykanina, ojczym – Meksykaninem, a najlepszą przyjaciółką – Filipinka. Tak się zdarza, a że globalizacja postępuje, to wcale nie rzadko.
Wszyscy trzej bohaterowie mają szansę po jakimś czasie zaobserwować zwiększanie się wspomnianej wyżej „głębi ostrości”. Tło, którym były wszystkie kraje poza swoim ojczystym, będzie co raz bardziej wyraźnym i jasnym. Powoli cały, wielki Świat stanie się bliski. Granice pomiędzy tym, co swojskie, znane i dobre, a tym co obce, niewyraźne i złe, stopniowo będą się zacierać. „Na pewno mnie okradną!” – żalił się Paweł przed pierwszym wyjazdem do Ameryki Południowej. „Z kim ona się zadaję!?” – burzył się Adam dowiedziawszy się u różnokolorowych znajomych swojej przyszłej żony. Nabierając postawy etnocentrycznej, już nie będą w podobny sposób myśleć. To, co kiedyś było źródłem domysłów i obaw, nabrawszy kształtów, zznajdzie się w harmonii z pierwszym planem. Będą zdawać sobie sprawę z rzeczywistych, konkretnych niebezpieczeństw i niedociągnięć, lecz odpuszczą sobie zarówno jałowe uniesienia, jak i bezpodstawne lęki. W przypadku tej trójki etnorelatywizm nabędzie wymiaru globalnego, będzie obejmował cały świat.
Sami swoi
Według koncepcji Bennetta, będąc w etnorelatywistycznej fazie odbierania zróżnicowania kulturowego człowiek przechodzi przez trzy kolejne etapy (trzy pierwsze etapy opisałam w poprzednim artykule). Będę je numerowała zaczynając od czwartego by nie zaburzyć oryginalnej koncepcji Bennetta.
Etap czwarty – akceptacja samego faktu istnienia odmienności kulturowej.
Czym innym jest czysto intelektualne, teoretyczne rozumienie tego, że wychowankowie różnych kultur różnią się między sobą sposobem postrzegania rzeczywistości. A czym innym jest namacalne uświadomienie sobie tego, że za każdym cudzoziemcem stoi cały odrębny świat, system wartości i skomplikowany system światopoglądowy.
Znam osoby, które doskonale pamiętają moment takiego olśnienia. Owego doznania doświadczyli po pewnym czasie funkcjonowania w środowisku wielokulturowym i było to na tyle mocne przeżycie, że wyryło się w pamięci.
Od chwili owego olśnienia zaczynam inaczej postrzegać cudzoziemców. Jeżeli usiłuje przemówić w moim języku, należy mu się szacunek, a nie pogarda dla jego błędów czy niewłaściwego akcentu. Przecież mój język rodzimy jest dla niego tak samo obcy i niezrozumiały, jakim jest dla mnie jego język! Jego obyczaje, święta, wierzenia i skojarzenia nie są mniej wartościowe od moich, a moje nie są bardziej wartościowe niż jego. Mogę godzinami dumnie opowiadać o wielowiekowych tradycjach, o bohaterskich zwrotach historii i niezmierzonych osiągnięciach rodaków. Sęk w tym, że on również może godzinami opowiadać mi o swoich tradycjach, bohaterstwie i osiągnięciach i to z nie mniejszą dumą! Startujemy z tych samych pozycji.
W ten oto sposób powoli rodzi się wrażliwość międzykulturowa, a także powoli odchodzą do lamusa paternalizm i egocentryzm. Zamiast nich pojawia się ciekawość i szczere zainteresowanie obcymi. Nim się zorientujemy, zaczynają nam opowiadać i pokazywać, a my zaczynami poznawać. Nie tak na niby, tylko tak prawdziwie.
Etap piąty – adaptacja do nowej kultury
Kolejny etap Bennett nazywa „internalizacją innego światopoglądu za pomocą empatii lub zachowania”. Jak to rozumieć? Wyobraźmy sobie, że kultura cudzoziemca jest ubraniem. Na tym etapie rozwoju wrażliwości międzykulturowej jesteśmy w stanie nie tylko przymierzyć szatę cudzoziemca, ale także spojrzeć na siebie w lustrze z zachwytem oraz przeparadować w niej bez cienia skrępowania po ulicy. Mogę wyobrazić sobie, co myśli i czuje cudzoziemiec, rozumiem motywy jego działania, potrafię zachować się tak, jak on.
Aby to się udało musimy nie tylko wiedzieć w co się nasz cudzoziemiec ubiera, ale musimy te ciuchy po prostu mieć. Innymi słowy – potrzebujemy informacji, konkretnej wiedzy z zakresu kulturoznawstwa. Sama wiedza jednak na nic się zda, jeśli te szaty wydają nam się czymś obrzydliwym lub śmiesznym.
Przykłady? Młoda Europejka, nudystka i feministka, w podróży po krajach bliskowschodnich nie będzie świecić gołymi nogami, okryje pupę tuniką, a na głowę nałoży chustę. Do kąpieli w morzu założy zaś co najmniej szorty i t-shirt. Nie będzie w tym towarzyszyć jej irytacja, tylko szacunek i zainteresowanie: „Ach, to tak się czuje Arabka w hidżabie? Bardzo ciekawe! A jak to jest chodzić z zasłoniętą twarzą? Może by spróbować?” A mężczyźni? Zdolny do adaptacji do obcej kultury Europejczyk, który został zaproszony do Japonii na roczny kontrakt jako specjalista wysokiej klasy, nie będzie dyskutował z przełożonym, asertywnie negocjować warunków, ani na własną rękę reorganizować pracy w swoim dziale. Będzie działał jak Japończyk, żeby po japońsku zrealizować swoje ambicje zawodowe.
Jeden z bohaterów powieści pakistańskiej pisarki Kamili Shamsee „Wypalone cienie” w ten właśnie sposób przyszywa się do każdego społeczeństwa, które jest dla niego na początku obce. Wśród afganistańskich mudżahedinów jest mudżahedinem, w Stanach Zjednoczonych jest Amerykaninem. Doskonale kopiuje sposób zachowania i reakcje, rozumie logikę obcego myślenia, a mimo to pozostaje sobą: Pakistańczykiem o imieniu Reza, synem Hindusa i Japonki.
Etap szósty – integracja do obcej kultury i zdolność do przełączenia się z jednego kodu kulturowego na drugi
W odróżnieniu od wspomnianego Rezy z powieści Shamsee, który w każdym środowisku zawsze pozostawał sobą, bohater powieści Hari Kunzru „Impresjonista” każdorazowo przechodzi prawdziwą metamorfozę. Zmienia nie tylko reakcje i przyzwyczajenia, lecz również imię i osobowość. Syn bogatego tatusia, rasowy Hindus Pran Nath w ciągu kilku lat staje się, po kolei: mieszanej krwi Brytyjcyzkiem Czandrą/Robertem, Anglikiem o nieskazitelnym rodowodzie Jonathanem Bridgemanem, aż w końcu zostaje człowiekiem bez rasy i pochodzenia, a nawet bez imienia.
Rzecz jasna Kunzru, jak na powieściopisarza przystało, przerysował przypadek przełączenia kodów kulturowych. W rzeczywistości integracja kulturowa przebiega w sposób o wiele mniej drastyczny. Doświadcza tego na przykład dziecko z rodziny mieszanej, które było socjalizowane jednocześnie w dwóch kulturach. Albo drugie pokolenie emigrantów, czyli osoby, które jedną nogą stoją jeszcze w starej kulturze rodziców, ale drugą są już zanurzeni w nowej rzeczywistości. Albo też człowiek o otwartym umyśle i dużych zdolnościach przystosowawczych, który często zmienia kraje zamieszkania i nie wraca do ojczyzny. Wreszcie zagorzały pasjonata idei wielokulturowości, który świadomym wysiłkiem woli wyrwał się z kontekstu rodzimej narodowości i uczynił z siebie obywatela świata.
Osoby takie potrafią w okamgnieniu się „przełączać” pomiędzy różnymi kodami kulturowymi. Dwie godziny temu ten przystojny mężczyzna był stuprocentowym Brytyjczykiem, typowym londyńskim białym kołnierzykiem, o perfekcyjnie opanowanych ruchach i mimice, i tak też się czuł. Teraz siedzi w dżinsach i t-shircie w małym, zadymionym pubie, pali sziszę, głośno się śmieje i aktywnie gestykuluje. Irańczyk wśród swoich. Tak samo by siedział w Teheranie z kumplami po pracy. I gdyby tak go zapytać, kim jest – raczej nie będzie w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Uczestnicy szkoleń i kursów samego Bennetta będący na szóstym etapie rozwoju wrażliwości międzykulturowej, mówili o sobie tak:
– Jestem mostem pomiędzy znanymi mi kulturami
– Nie należę do jakiejś jednej kultury
– Nasz świat jest wielokulturowy. Nie rozumiem jak można zamykać się w ciasnych ramach tylko jednej kultury?!
Zdolność do błyskawicznego przełączania się pomiędzy kodami kulturowymi to jednak nie wszystko. Osoby takie potrafią oceniać to samo zjawisko albo wydarzenie z różnych perspektyw kulturowych jednocześnie! Gdybym była Amerykanką i Japonką jednocześnie, jak oceniłabym Hiroszimę? A Pearl Harbor? Otóż to…
Jak używać modelu Bennetta?
Jak każdy model teoretyczny, DMIS nieco upraszcza rzeczywistość. Wątpię, aby znalazło się wiele osób, które mogłyby być chodzącą ilustracją któregoś z bennettowskich etapów. Większość z nas jednak plasuje się gdzieś pomiędzy. Ale pomiędzy czym a czym – to już jest warte zastanowienia się.
Obcość i wielokulturowość są cechą świata, w którym żyjemy. Nie uciekniemy przed nimi, nawet gdybyśmy się bardzo starali. I tylko od nas zależy, czy będzie to kolejnym powodem do stresu i irytacji czy źródłem przyjemności intelektualnej i dobrego nastroju.
A więc na jakim jesteście etapie?:)