Meczet, który wynajmuje pomieszczenie w budynku kościoła. Imam, którego najlepszym przyjacielem jest anglikański pastor. Lokalna społeczność muzułmanów, których największym problemem jest to, że ich imam goli brodę.
Właśnie obejrzałam do śniadania kolejny odcinek kanadyjskiego sitkomu Mały meczet w prerii (Little Mosque on the Prairie). Komediowy serial o muzułmanach na Zachodzie! Nawet nie podejrzewałam, że coś takiego w ogóle może istnieć.
Mało tego, pomysłodawczynią i scenarzystką tego cudu jest kanadyjska muzułmanka pochodzenia pakistańskiego, Zarqa Nawaz. Urodzona w Londynie córka emigrantów z Pakistanu, jako kilkulatka przeprowadziła się z rodziną do Kanady. Dorastała w strasznym rozdarciu pomiędzy pakistańską wersją islamu praktykowaną przez jej matkę oraz zlaicyzowanym kanadyjskim chrześcijaństwem. W końcu zaczęła prowadzić samotną walkę zarówno z mitami na temat „prawdziwego islamu” pokutującymi w środowisku muzułmańskim, jak i ze stereotypami kanadyjczyków na temat emigrantów-muzułmanów.
Sposobem na odreagowanie został kompletnie szalony pomysł na seriał: młody prawnik, muzułmanin, odkrywa w sobie powołanie, rzuca zawód, kończy studia teologiczne i przeprowadza się z Toronto na przepraszam kompletne zadupie, by prowadzić mały meczet. Lokalna społeczność muzułmańska liczy parędziesiąt osób, wśród których są zarówno skrajni konserwatyści, mentalnie żyjący w XIV w., jak i współcześni dobrze wykształceni ludzie. Salę na meczet wynajął im pastor, który ma kryzys finansowy ze względu na brak wiernych. Reszta mieszkańców traktuje swoich muzułmańskich sąsiadów z wielką rezerwą, ale chętnie żywi się w knajpce prowadzonej przez afrykankę w hidżabie.
Pomysł, rzeczywiście, szalony, ale inwestorzy się znaleźli! I się zaczęło…
Sąsiedzi Zarqi szybko się połapali, skąd ona brała postacie swoich bohaterów i strasznie się obrazili. Nieznajomi muzułmanie mieli pretensje o to, że Zarqa nie przedstawia lukrowanego obrazku, tylko realne problemy i kurioza. Widzowie spoza kręgu islamskiego byli zszokowani, że meczet mieści się w kościele i że imam z pastorem wyręczają się nawzajem w rozwiązywaniu problemów z własnymi wiernymi. Skandal się nakręcał… a seriał stawał się co raz bardziej popularny.
Islamski świat kojarzy się z czymkolwiek oprócz seriali komediowych wyświetlanych w telewizji krajów zachodnich w prime-time. Muszę przyznać, że i mi towarzyszyły mieszane uczucia, kiedy wpisywałam po raz pierwszy w wyszukiwarce YouTube: „Little Mosque”. Spodziewałam się odsłonięcia jakichś „tajemnic”, miałam uczucie przekroczenia bariery pomiędzy światami. Jednocześnie byłam pewna, że zobaczę coś strasznie tendencyjnego, że zmarnuję dwadzieścia parę minut (tyle trwa poszczególny odcinek) na oglądanie jakieś propagandy, albo antypropagandy, w każdym razie, jakichś obrazków naszpikowanych po brzegi ideologią, nieważne już jaką.
Nie sprawdził się w pełni ani pierwszy punkt, ani drugi. Owszem, można powiedzieć, że seriał jest w pewnym sensie tendencyjny. Scenarzystka robi wszystko by pokazać, jak niedorzeczne i głupie są wzajemne uprzedzenia muzułmanów i chrześcijan (w danym przypadku – anglikanów). Ironizuje nad społecznymi fobiami zarówno jednych, jak i drugich i mimo że stara się zachować równowagę, nie zawsze jej się to udaje. Podkreśla, że „islam to religia wybaczenia”, a ilustracją temu ma służyć postawa głównego bohatera, młodego imama, odważnie zmagającego z humorami i harakterkami reszty bohaterów różnych wyznań.
Okazało się też, że scenarzystka otwarcie zbija się prawie w każdym odcinku właśnie z takiego zachodniego podejścia do islamu jako enigmatycznego i egzotycznego nie wiadomo czego. Ewidentnie, jej samej dało to mocno w kość… Zatem celowo wpisuje „muzułmańskość” swoich bohaterów w kanadyjską rzeczywistość XXI w., i wygląda to bardzo organicznie. Oglądając te odcinki, można obalić wiele własnych stereotypów, dowiedzieć się na temat islamu w ogóle oraz konkretnych problemów, z którymi borykają się muzułmanie w świecie zachodnim, niejako „nieprzystosowanym” do praktykowania islamu.